- Turystyka
- Odsłony: 2756
Samochodem po Beskidzie Niskim
Beskid Niski – fascynująca kraina w której życie od lat toczy się swoim niespiesznym rytmem uzależnionym od pór roku. Nie jest z pewnością ani tak „schodzony jak Tatry, ani też z pewnością tak znany jak Bieszczady. Nikt pewnie nigdy nie usłyszał kultowego zdania „a może rzucić wszystko w diabły i pojechać w Beskid Niski”. Podobno Beskid Niski jest ostatnim miejscem w Polsce, gdzie można cały dzień wędrować szlakiem i nikogo nie spotkać. Mamy tu całkiem dobrze rozwiniętą sieć szlaków turystycznych (moim zdaniem oznakowanie szlaków będących w gestii jasielskiego PTTK jest najlepsze w Polsce) zarówno pieszych, jak i rowerowych. Ale jakoś nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, by wytyczyć szlak samochodowy, mimo, że samochodów nie brakuje.
Zainspirowany dramatycznymi telewizyjnymi programami o konieczności budowy mostu na Wisłoce pomiędzy Kątami a Myscową, gdzie „przypadków zatopionych samochodów podczas przejeżdżania przez bród jest bardzo dużo” postanawiam sprawdzić jak to jest w tzw. praktyce. By jednak całej wycieczki nie skończyć po paru kilometrach, postanawiam zrobić sobie nieco większą pętlę. Oczywiście, samochodem. Zaraz po północy wysyłam sms-a z nr rejestracyjnym auta na 799 448 708 i otrzymuję zgodę na jednorazowy przejazd drogą z Krempnej przez Ciechanię do Grabiu. Podobno limit dobowych przejazdów to 30 samochodów ale jakaś para, której po 16-tej udzieliliśmy takich „tajnych” informacji też otrzymała zgodę. Faktem jest jednak, że ruch – być może przez pogodę? – był całkiem mizerny.
Żona na wszelki wypadek staje na ławie i robi zdjęcia, bo mam w pamięci „dramatyczną” akcję ratowania dzieci z „zatopionego” samochodu o której przed paru laty czytałem na lokalnych portalach, gdzie strażakom-ratownikom woda ledwo przykrywała podeszwy od służbowych butów. Z „duszą na ramieniu” przejeżdżam przez betonowe płyty na Wisłoce, gdzie woda ma może całe 5 cm wysokości i spokojnie wjeżdżamy do Myscowej. Oczywiście, gdyby woda była wyższa to ten punkt wyprawy byśmy pominęli. Droga bardzo widokowa, idealna dla tych, którzy dzieciom chcą np. pokazać stada pasących się krów. Jedziemy przez teren budowanego od ponad 100 lat zbiornika Kąty-Myscowa. Kiedyś byłem zwolennikiem, a teraz jestem przeciwnikiem tego pomysłu. Bo, od chwili, gdy zdobyłem informację od Wód Polskich, iż planowany zbiornik ma być tylko zbiornikiem wody pitnej, bez funkcji rekreacyjnych jego budowa wydaje mi się całkowitym bezsensem będącym tylko kolejnym punktem programu przedwyborczego kandydatów PiS do wszelkich wybieralnych organów w rodzaju Sejm, Senat czy Parlament Europejski. Mogę troszeczkę się tylko dziwić, że władze gminy Nowy Żmigród nie podjęły jakichkolwiek starań, by przeznaczenie tego planowanego zbiornika zmienić, bo a nuż go wybudują, ale może nie uznały za stosowne cokolwiek robić?
Jedziemy „powoli pośpiechem się brzydząc” i tak wjeżdżamy do Krempnej kierując się w stronę Żydowskiego, a potem dalej w stronę Grabiu. Ładna, asfaltowa droga, wybudowana czy też zmodernizowana przez powiat jasielski przy – a jakże! – proteście wszelkich ekologów. Ci ekolodzy to takie fajna grupa ludzi ślepa na jedno oko: gdy próbują coś wybudować samorządy, powiedzmy, prawicowe podnoszą pod niebiosa lament ogromny; gdy w Warszawie rządzonej przez liberalno-lewicowego prezydenta dochodzi do katastrofy oczyszczalni ścieków i do Wisły trafiają setki ton zanieczyszczeń, to ekolodzy zachowują wówczas stoickie milczenie... Dojeżdżamy na wysokość Ciechani, robimy parę zdjęć i jedziemy w stronę Grabiu. Na drodze co mniej więcej 500 metrów progi zwalniające, więc siłą rzeczy wymaga to ograniczenie szybkości do przepisowych 40 km. Zresztą nie ma się gdzie spieszyć. Ładne widoki, chociaż trochę chłodno i trochę wietrznie. Wjeżdżamy jeszcze do Ożennej, by wejść na cmentarz wojskowy nr 3 a potem jedziemy nad granicę ze Słowacją. Ruch samochodowy nieco większy ale nikt nigdzie się nie spieszy. Wszyscy jadą powoli podziwiając pustkę beskidzkich dolin i ciszę przerywaną tylko jednostajnym buczeniem silnika samochodu i lecącą w radiu muzykę emitowaną przez moje ulubione radio lem.fm. Próbujemy wyobrazić sobie, jak wyglądałaby cała okolica, gdyby nie przeprowadzona w 1947 roku akcja „Wisła”, która po ludnych miejscowościach pozostawiła tylko pustkę.
Jedziemy do Świątkowej Wielkiej na kawę „Pod Mareszkę” a potem kierujemy się w stronę Desznicy. Wprawdzie pierwsze kilkaset metrów to jakaś szutrowa droga ale później już normalny asfalt. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu jechałem pierwszy raz tą drogą i bałem się, że zwisające nad drogą gałęzie drzew uszkodzą mi dach samochodu a dziury w drodze były takie, że najchętniej wybierałem się na Kolanin zimą, bo wtedy przynajmniej dziury były zapełnione śniegiem. A teraz? Luz, blues i równy asfalt. Życie dla zmotoryzowanych stało się naprawdę łatwiejsze... ?
Przejechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów, zobaczyliśmy mnóstwo zielonych dolin i stoków, całe stada krów, a nawet jedno stado pasących się owiec. Ruch niewielki, drogi dobre. Tylko korzystać. I skoro nie chce się chodzić pieszo, czy jeździć rowerem zawsze można wybrać się samochodem. Jest po drodze parę fajnych miejsc, gdzie można zatrzymać samochód i zrobić sobie naprawdę uroczy piknik. Może by wszelkiego rodzaju władze samorządowe wpadły na pomysł i stworzyły szlak samochodowy dla tych, którym się nie chce albo nie mogą pokonywać kilkunastu kilometrów pieszo czy rowerem a chcieliby jednak coś z magii Beskidu Niskiego poczuć?