There was a problem loading image 'images/Odznaka-Korona-Beskidu-Niskiego.png'
There was a problem loading image 'images/Odznaka-Korona-Beskidu-Niskiego.png'
There was a problem loading image 'images/20210110_103549.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_103549.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_121055.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_121055.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_121059.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_121059.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_110549.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_110549.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_122201.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_122201.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_122400.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_122400.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_122740.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_122740.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_124407.jpg'
There was a problem loading image 'images/20210110_124407.jpg'
Cóż… Jedni zbierają znaczki, inni rzadkie motyle, a ci najzamożniejsi szczycą się kolekcją zabytkowych „garbusów”. Skoro listów nie dostajemy, martwe motyle nas nie kręcą, a na zabytkowe samochody chwilowo nas nie stać, postanowiliśmy „skolekcjonować” Koronę Beskidu Niskiego. By jednak miało to jakiś posmak wyczynu postanowiliśmy zrobić to zimą.
Zdobywanie Korony Beskidu Niskiego w skład której wchodzi 18 szczytów (jednym z nich jest Łysa Góra, najniższy szczyt wchodzący w skład Korony, położony w gminie Nowy Żmigród) jest pomysłem jasielskiego Oddziału PTTK. By zdobyć odznakę, trzeba – po prostu – na każdy z tych szczytów wejść i odpowiednio ten fakt udokumentować. Regulamin jest dostępny na stronie internetowej jaslo.pttk.pl/korona-beskidu-niskiego. W naszym przypadku, jak już wspomniałem wcześniej, chcemy wejść na każdy z tych szczytów w okresie kalendarzowej zimy. Teoretycznie wymaga to poświęcenia tygodnia czasu ale obowiązki zawodowe i inne hobby (np. narciarstwo czy zabawa w szkutnictwo) wyklucza możliwość wzięcia sobie urlopu na tydzień i bawienia się w górskie wędrówki. Zwłaszcza, że Koronę zamierzamy zdobywać w 3-osobowym zespole, a symboliczna „piątka z przodu” ma już, niestety, przełożenie też na kondycję i zdolność regenerowania się organizmu. Nie należy przy tym zapominać o tym, że zimowa aura też może mieć wpływ na możliwość dojazdu samochodem jak najbliżej celu. Bo – i nie ma co ukrywać – celem jest wejście jak najkrótszą trasą, zwłaszcza, że ilość weekendów w okresie zimowym jest ograniczona, więc będzie to wymagało logistycznej łamigłówki nad takim zaplanowaniem każdego wyjazdu, by „zaliczyć” dwa czy trzy szczyty za każdym razem.
Zaczęliśmy 1 stycznia br. wchodząc wraz z grupą jasielskiego PTTK na Magurę. Wprawdzie Magura nie należy do Korony (należy do niej Magura Wątkowska), ale uznaliśmy, że da nam to niezbędne „przetarcie” i pozwoli na przetestowanie sprzętu. Bo wbrew pozorom, do wycieczek zimą nawet w tak niskie góry, jakie są w Beskidzie Niskim, należy się przygotować. I uświadomić sobie, że w przypadku jakiejś poważniejszej kontuzji, na pomoc GOPR-u trzeba by czekać około 3 godzin! Oczywiście, pod warunkiem, że od razu można zadzwonić po pomoc i nie trzeba szukać zasięgu… Ten „drobny” fakt powinien każdemu uzmysłowić, dlaczego wszyscy specjaliści uważają, że w góry, zwłaszcza zimą, nie powinno się chodzić samemu. Oczywiście, można to robić ale należy uświadamiać sobie potencjalne zagrożenia. Takie noworoczne wejście, połączone z ogniskiem na Foluszu, jest od lat tradycją jasielskiego PTTK. Wchodziliśmy z Folusza „zielonym szlakiem” zostawiając samochód kilkaset metrów przed szlabanem. Odległość nie jest wielka, raptem niewiele ponad 9 km z sumą podejść 383 m. Idzie się bardzo przyjemnie, śnieg nie przeszkadza (swoją drogą wystarczy się wybrać parę czy paręnaście kilometrów od Nowego Żmigrodu, by już spotkać prawdziwą zimę ze śniegiem i wiejącym wiatrem). Na szczycie, a właściwie miejscu, gdzie znajduje się obelisk poświęcony Janowi Pawłowi II wieje wiatr i jest prawie 5 stopni mrozu. Mimo tego, że drzewa, które do tej pory zasłaniały widok w stronę Jaworzynki Krynickiej zostały wycięte, trudno się ekscytować widokami, bo zachmurzenie jest spore. Po parunastu minutach, które przeznaczamy na składanie sobie noworocznych życzeń i wspólne fotografie, trzeba ruszać w dół, bo zaczyna się robić nieprzyjemnie chłodno. Schodzimy do Folusza – mój telefon wylicza, że zrobiłem prawie 17 tys. kroków. Ale, że idziemy w grupie, trudno to przeliczać na odległość. Palimy ognisko pod wiatą i pieczemy kiełbaski (tradycyjny posiłek każdego wędrowca), później parę kolęd. I pora wracać. Po paru kilometrach jazdy człowiek trafia w zupełnie inny klimat: śniegu nie ma, wieje wiatr, jakoś tak ponuro. Wprawdzie mamy kalendarzową zimę, ale taką, której osobiście nie znoszę. Po prostu: inna rzeczywistość...
Wysokie – 657 m n.p.m. – 5 styczeń 2019 r.
Wprawdzie od paru dni pada śnieg a na sobotę jest zapowiadany, ulubiony dla każdego mieszkańca gminy Nowy Żmigród wiatr z południa, ale jest okazja, bo nikt z nas nie pracuje w sobotę, więc postanawiamy zdobyć Wysokie.
Żona, patrząc za okno i na mnie, kiwa głową. Jestem przekonany, że z podziwu :) Pakuję się do samochodu i rozbijając po drodze kilkanaście małych zasp na drodze, dojeżdżam do Żmigrodu. Parę minut czekam na Agnieszkę i Władka, którzy przyjeżdżają z Jasła. Uznajemy, że jako mieszkaniec Beskidu Niskiego powinienem sobie lepiej radzić z warunkami na drodze i ruszamy do Krempnej. Droga, jak to droga przy opadach śniegu i wiejącym wietrze: parę centymetrów śniegu na jezdni, w niektórych miejscach nawet nie całkiem białego, co znaczy, że służby drogowe pracują. Przejeżdżamy przez Krempną i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki za ostatnimi domami jako tako odśnieżona droga się kończy. Cóż… Redukcja z „3” na „2” i jedziemy przez tą niczym nieskażoną biel. Nawet, gdybym chciał się gdzieś po drodze na Żydowskie zatrzymać wolę nie ryzykować, by później nie jechać parę kilometrów na wstecznym. Dojeżdżamy na miejsce, czyli pod szlaban i tam zostawiamy samochód. Wpierw musimy wejść na Wysokie, a jak wrócimy będziemy się martwić. W razie czego Agnieszka siądzie za kierownicę a my z Władkiem będziemy bawić się w pchaczy. W końcu Punto nie jest takie ciężkie a Agnieszka jest świetnym kierowcą. W każdym razie znacznie lepszym niż ja :)
Parę minut przed 10-tą ruszamy zielonym szlakiem na szczyt. Na tabliczce pisze, iż powinniśmy wejść w ciągu 30 minut… Niczym prawdziwi dżentelmeni, a jednocześnie zwolennicy równouprawnienia, pozwalamy by torowanie rozpoczęła Agnieszka. Śnieg puszty, niezbyt głęboki – tak od 20 cm wzwyż! Ale tylko w niektórych miejscach sięga wyżej kolan. Po jakimś czasie zmieniamy się na prowadzeniu, a na końcu na czoło wychodzi Władek. I nie oddaje prowadzenia do końca! Idzie równo, zachowując cały czas to samo tempo niczym maszyna do szycia. Pseudonim „Szybki”, który kiedyś mu nadaliśmy patrząc w jakim tempie wchodzi zimą na Bukowe Berdo w Bieszczadach do czegoś jednak zobowiązuje. Zazdroszczę mu – chodzę kilkanaście lat po różnych górkach i pagórkach a nigdy nie nauczyłem się takiego sposobu chodzenia. Agnieszka twierdzi, że Władek będzie na szczycie kończył drugą kanapkę zanim my wejdziemy :) Po godzinie jesteśmy na szczycie - pada śnieg, wieje prawie 5 m/s, zimno, widoczność ograniczona. Jeszcze pieczątka dla potwierdzenia wejścia, kilka fotografii dla potomnych, parę łyków herbaty na wzmocnienie. I zaczynamy schodzenie – idziemy znacznie szybciej, bo po własnych śladach, a w dodatku w dół. Przy szlabanie jesteśmy po 30 minutach, czyli szliśmy 2 razy wolniej niż idzie się latem. Ale pocieszamy się, że latem nie ma śniegu :) Zresztą każdemu polecam wejście na Wysokie – niezbyt daleko od Żmigrodu; droga wprawdzie mocno dziurawa, ale da się przejechać. A odległość między szlabanem a szczytem to raptem tylko 2 kilometry. Ze szczytu rozciągają się zaś naprawdę piękne widoki. Gdy widzę, że w międzyczasie drogą od Krempnej do Żydowskiego przejechał jakiś samochód czuję się lepiej, bo to znaczy, że i nam uda się dojechać do Krempnej bez większych problemów. Nawet nie zauważamy, że pierwszy szczyt z 18 wchodzących w skład Korony Beskidu Niskiego mamy za sobą. W drodze powrotnej decydujemy, że spróbujemy jeszcze wejść na Łysą Górę…
Łysa Góra – 640 m n.p.m. – 5 styczeń 2019 r.
Dojeżdżamy mocno zawianą śniegiem „dukielską” pod cmentarz wojenny nr 9 i tam zostawiamy samochód. Idziemy na przełaj od cmentarza w stronę lasu. Pada śnieg i wieje wiatr. Ubrane w śnieżne czapy drzewa robią niesamowite wrażenie, ale puszysty śnieg sięgający wyżej kolan powoduje, że tempo nie jest zbyt imponujące. Dochodzimy do „Wilczej Kapliczki” i idziemy w górę kierując się w stronę grani, którą przebiega czerwony szlak. Wychodzimy na grań i po przejściu kilkudziesięciu metrów podejmujemy decyzję o odwrocie. Uznajemy, że przejście tych kilkuset metrów, które dzieli nas od szczytu w śniegu, który w niektórych miejscach sięga dosłownie do pasa, będzie wymagało zbyt dużo czasu, a nie chcemy wracać w ciemności. Zejście do miejsca, gdzie zostawiliśmy samochód zabiera nam prawie godzinę. Cóż… Nie udało się zdobyć Łysej Góry, więc będziemy musieli tu jeszcze raz wrócić…
Jaworze – 882 m n.p.m. – 30 styczeń 2019 r.
Po dłuższej przewie spowodowanej m.in. koniecznością pracy w weekend, remontem jachtu czy oddawaniu się innym hobby w postaci jazdy na nartach, udaje się nam otrzymać dzień urlopu w tym samym terminie. Uznajemy, że taka „okazja” wymaga godnego uczczenia i postanawiamy zdobyć w jednym dniu aż dwa szczyty: Jaworze i Chełm. Z Jasła wyjeżdżamy o 630 i przez Gorlice i Grybów jedziemy do Binczarowej. Postanawiamy wchodzić niebieskim szlakiem i dlatego szukamy miejsca między Binczarową a Boguszą, gdzie ten szlak się zaczyna. Po krótkim kręceniu się w kółko znajdujemy dróżkę i parkujemy na niej samochód. Dokładniej mówiąc: wjeżdżamy na wstecznym w tę kilkunastocentymetrową warstwą zbitego i twardego śniegu. Na razie idziemy w stronę szczytu, a jak wyjedziemy (bo samochód zawisł na śniegu) będziemy się martwić później. Pada śnieg, jest dość mglisto. Idziemy w miarę szybko, chociaż śniegu jest naprawdę sporo i w niektórych miejscach sięga po kolana. Szlak jest jednak w miarę dobrze oznakowany, chociaż nie widać, by ktoś ostatnio nim szedł. Cóż… ludzie mają różne hobby… Bo blisko godzinie jesteśmy na szczycie, wchodzimy na wieżę i próbujemy podziwiać widoki. Widoczność jest jednak ograniczona do kilkudziesięciu-kilkuset metrów. Jedyna rzecz, którą naprawdę możemy podziwiać to fantastyczne formy, które śnieg tworzy na drzewach i krzewach. Schodzimy znacznie szybciej i próbujemy wyjechać samochodem z „parkingu”. Prawie zgodnie z przysłowiem, że „do trzech razy sztuka”, bo za czwartym razem, wykorzystując m.in. kijki do kruszenia śniegu, udaje się nam znaleźć na głównej drodze. Drobna rada na przyszłość: zamierzając parkować zimą na bocznych dróżkach, łopata i to metalowa, jest niezbędnym dodatkiem do wyposażenia. Żartujemy, że ten przelatujący bocian, którego widzieliśmy nad Klęczanami przyniósł nam jednak szczęście, bo drugi szczyt został oficjalnie zdobyty!
Chełm – 778 m n.p.m. – 30 styczeń 2019 r.
Wykorzystując mapę i 2 nawigacje, a na końcu starą sprawdzoną metodę „koniec języka za przewodnika” w końcu parkujemy samochód koło ujęcia wody w Kąclowej. Wprawdzie zamierzaliśmy wyjechać na samą „górkę”, by sobie zaoszczędzić spaceru, ale po kilkunastu metrach, samochód, mimo, że na zimowych oponach na drodze, która dosłownie „stanęła dęba”, odmówił dalszego wdrapywania. Cóż… wysiadamy i idziemy dróżką wzdłuż domów. Jest tak stromo, ze przez chwilę zastanawiam się czy nie ubrać raków. Naprawdę, trzeba pojeździć trochę po różnych miejscach w Beskidzie Niskim, by zobaczyć w jakich miejscach ludzie budują sobie domy. Oczywiście, zimą używają łańcuchów na koła, by dojechać do domu albo zostawiają samochody w miejscach, gdzie mogą dojechać. Ale – powiem szczerze – miałbym wątpliwości czy taką drogą odważyłbym się pojechać latem. Idziemy po śnieżnym polu szukając oznakowania niebieskiego szlaku. Wchodzimy do lasu i trafiamy na znaki. Krótka decyzja: w lewo szlakiem czy w prawo bez szlaku. Sprawdzamy czas i uznajemy, że urządzimy sobie prawdziwą beskidzką „wyrypę”. A co? Żyje się raz! Potem się tylko straszy! Skręcamy zatem w prawo i idziemy wzdłuż lasu, a potem jakąś leśną dróżką zaczynamy się piąć w górę. Jest naprawdę sporo śniegu, a nachylenie stoku przypomina wejście na Cergową od „Złotej Studzienki” lub wejście na Kolanin. Zimą. Jest tylko nieco dłuższe. Po jakichś 40 minutach wychodzimy na grań i skręcamy w lewo – Google Maps uparcie pokazuje, że zostało już tylko 15 minut do celu i każe nam skręcać w lewo. Puszysty, sięgający kolan, nie skażony ludzką stopą śnieg, przepięknie ośnieżone drzewa wprowadzają człowieka w jakiś bajkowy nastrój. Nawet gdzieś w zakamarku głowy nie pojawia się natrętne pytanie „daleko jeszcze?”. Jest po prostu pięknie. W końcu, po prawie 1,5 godziny od wyjścia z samochodu, meldujemy się pod krzyżem. Trzeci szczyt do Korony Beskidu Niskiego został zdobyty! Robimy sobie przerwę na odpoczynek, urządzamy sesję fotograficzną. Nie spieszy się nam do powrotu na niziny :) Zaczynamy schodzenie i dopiero teraz widać, jakie jest nachylenie stoku. Naprawdę, człowiek zaczyna odczuwać podziw dla samego siebie, że mu się tu chciało wchodzić. Przy ostatnich kilkudziesięciu metrach już mocno „czuć” nie tylko mięśnie ale i przemoczone buty, mimo, że zostały starannie zaimpregnowane stosownym (i drogim!) preparatem. Według jakiejś tam aplikacji zainstalowanej w telefonie przeszliśmy dzisiaj w sumie jakieś 14 km. Niestety, aplikacja nie uwzględnia, że większość trasy szliśmy w śniegu sięgającym kolan. Taka subtelna róznica między chodzeniem po górkach Beskidu Niskiego latem i zimą :)
Piotruś – 727 m n.p.m. – 3 luty 2019 r.
Pogoda jest piękna jak na tę porę roku – 4 stopnie na „plus”, więc jedziemy zdobyć najwyższy szczyt Beskidu Dukielskiego, czyli Piotrusia. Zostawiamy samochód w Stasianym i ruszamy w drogę. Na początku idzie się całkiem przyjemnie ale im bliżej szczytu tym gorzej: mokry śnieg + połamane gałęzie (efekt wiatru, który wiał w piątek i sobotę). Idziemy po śladach, które ktoś idący przed nami wydeptał. Wygląda to mniej więcej tak: jeden krok – śnieg do kostki, drugi krok śnieg do kolana… W pobliżu szczytu jest tyle połamanych gałęzi i krzewów, że odnoszę wrażenie jakbyśmy przechodzili przez dżunglę. Na szczycie spotykamy dwóch dżentelmenów, którzy szli przed nami i przecierali szlak. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia i schodzimy w dół. Ze szczytu nie ma żadnych widoków i raczej nikt, mimo, że Piotruś jest wyższy od Cergowej, wieży obserwacyjnej tu nie postawi. To raczej szczyt dla koneserów Beskidu Niskiego, a nie dla tych, którzy uważają wejście na Cergową za szczyt „górskich” osiągnięć J Schodzimy niewiele szybciej niż wchodziliśmy – śnieg mokry, buty przemakają. W niektórych miejscach pod śniegiem płyną wcale już nie takie małe strumyczki wody, a tam, gdzie nie ma śniegu, błoto… Czy to znak, że w Beskidzie już w lutym zaczyna się wiosna?
Lackowa – 997 m n.p.m. – 27 luty 2019 r.
Cóż… Czasami człowiek jest w takim nastroju, że przytuliłby się nawet do jeża. Jako, że niewiele mi już do tego stanu brakuje, stwierdzam, że najlepszym rozwiązaniem będzie jakiś dłuższy spacer po górach. Wybieram Lackową z opcją wejścia na Ostry Wierch, co oznacza, że będę miał okazję na „Królową Beskidu Niskiego”(albo „Górę Policyjną”, bo jej wysokość kojarzy się z numerem alarmowym Policji) wejść od obu stron i porównać trudności. Jakby na to jednak nie popatrzeć jest to najwyższy szczyt Beskidu Niskiego leżący po polskiej stronie. Niestety, ze szczytu nie będzie żadnych widoków ale Lackowa ma jedną niepowtarzalną atrakcję – „zachodnią ściankę”, która jest w pierwszej „trójce” najbardziej stromych znakowanych szlaków w Beskidzie Niskim. Te dwa pozostałe to wejście na Kolanin i na Cergową. Jako, że byłem na każdym z nich, zarówno latem jak i zimą, mój subiektywny ranking jest następujący: pierwsze miejsce Lackowa, drugie Cergowa, trzecie Kolanin. Wejście czerwonym szlakiem od Krynicy mam już przećwiczone: byłem tu już latem, jesienią i zimą. Niestety, z różnych powodów wybieram się sam. Samochód zostawiam w Izbach i spacerkiem idę w stronę granicy z nadzieją odnalezienia słowackiego szlaku granicznego. Półtora kilometra mija szybko – ubieram stuptuty, do ucha wkładam słuchawkę od MP4 i słuchając na zmianę KSU, Krzysztofa Krawczyka albo moją ulubioną „Wyspę” Ryszarda Rynkowskiego ruszam przed siebie. Początek jest dość zwodniczy, bo teren łagodnie unosi się do góry, szlak jest wydeptany ale na wszelki wypadek uważnie kontroluję znaki. Parę lat temu, gdy tu szedłem zimą było gorzej: nie dość, że śnieg sięgał kolan, to jeszcze były nim oblepione drzewa, co znakomicie utrudniało orientację na trasie. Teraz jest inaczej. Po kilkunastu minutach staję przed tym, co miłośnicy Beskidu Niskiego uznają za clou zdobywania Lackowej – słynną „zachodnią ściankę”. Jak to wygląda? Proszę sobie wyobrazić, że musicie wchodzić na bardzo stromy, dwuspadowy dach, który ma kilkadziesiąt metrów wysokości. Na szczęście jest trochę śniegu, ale w pewnym momencie trzeba ściągnąć rękawiczki i się po prostu wspinać trzymając korzeni drzew. Bo inaczej się po prostu nie da! Raczej to wejście nie jest dla ludzi, którzy maja problem z lękiem wysokości :) Później jest też stromo, ale już można iść spokojnie. W końcu wchodzę na grań i za kilkanaście minut widzę znak szczytowy: biało-czerwone flagi powiewają na wietrze. Z nieba, a bardziej z drzew, leci szron. Dookoła mnóstwo śniegu. Cisza, spokój, pustka. Chwilę odpoczywam, uzupełniam nikotynę w płucach, robię parę zdjęć. Jest niewiele minut po 12-tej, więc postanawiam zdobyć jeszcze Ostry Wierch. W końcu jak śpiewa duet K. Krawczyk – B. Smoleń – po czterdziestce człowiek ma trochę z osła, trochę z lwa… A cóż mówić o tych, którzy są po "pięćdziesiątce"? :)
Ostry Wierch – 938 m n.p.m. – 27 luty 2019 r.
Schodzę z Lackowej idąc w stronę Przełęczy Pułaskiego. W dół idzie się całkiem przyjemnie, chociaż jest ślisko (efekt spadającego z drzew szronu) ale gdzieś tam w tyle głowy kołacze się myśl, że za kilkadziesiąt minut tę samą trasę trzeba będzie pokonywać w drugą stronę i tym razem iść do góry. Cóż… taki urok chodzenia tam i z powrotem. Z tej strony jest więcej śniegu, a nachylenie też jest spore. Schodzę wspomagając się kijkami i czasami zjeżdżając na butach. Po kilkudziesięciu minutach jestem na Przełęczy i nachylenie stoku się odwraca – trzeba dreptać do góry. Szlak jest wydeptany, ale w niektórych miejscach nogi się zapadają w śniegu. Zawsze w takich momentach przypominam sobie nieco po niewczasie, że idę sam, a na całym szlaku nie spotkałem nikogo… Dochodzę do rozejścia szlaków, wyciągam mapę i stwierdzam, że trzeba zmienić kolor szlaku, który mi towarzyszy cały dzień – skręcam w lewo na żółty szlak i po kilkudziesięciu metrach jestem na szczycie. Robię sobie zdjęcie na tle tabliczki i schodzę w dół. Chwilę odpoczywam i ruszam z powrotem w stronę Lackowej – według znaku na tabliczce powinienem tam dojść w ciągu godziny. Racjonalnie oceniając warunki śniegowe, sądzę, że 1,5 godziny to realny czas. Od Przełęczy niestety trzeba już cały czas iść do góry. W końcu docieram do grani i zaczyna się upiorny kontredans: góra – dół. To skutek naprawdę sporych nawisów śnieżnych po których trzeba przejść. Znowu jestem na szczycie. Oceniając: droga od strony Krynicy jest krótsza ale bardziej stroma, droga od Przełęczy Pułaskiego jest dłuższa i nieco mniej stroma. Obie są jednak wystarczająco strome i trudne, by uznawać wejście na Lackową za wyczyn. No, dobra. Za wyczyn na miarę Beskidu Niskiego :) Zbliżając się do „zachodniej ścianki” postanawiam założyć … raki, które niosę w plecaku. W końcu po to zostały zakupione w ubiegłym roku by z nich korzystać. Pierwsze wrażenie jest takie, że stopy się robią cięższe, bo raki swoje ważą. Potem – zanim nauczyłem się właściwie stawiać stopy i inaczej układać ciało – o mało parę razy nie poleciałem na głowę. Trzeba jednak przyznać, że bez upadku i bez konieczności schodzenia ze „ścianki” twarzą do stoku udało mi się w miarę spokojnie i bezpiecznie zejść. Idę w rakach aż do miejsca, gdzie zaczyna się droga w stronę Izb, gdzie je ściągam. Od razu czuję się jakiś lżejszy :) Nie jestem w stanie wydać opinii, jak raki sprawdzają się w BN – po prostu mam za małe doświadczenie. Bardziej przy takim śniegu z jakim dziś miałem do czynienia przydają się kijki trekkingowe z talerzykami, które ograniczają ich zapadanie się w śniegu. Już w bardzo spacerowym tempie, robiąc po drodze parę zdjęć, docieram do samochodu. Przeszedłem dziś jakieś 18,5 km (według krokomierza zainstalowanego w telefonie) i zdobyłem piąty i szósty szczyt Korony Beskidu Niskiego. A ten piąty to nawet dwa razy :)
Baranie – 754 m n.p.m. – 3 marzec 2019 r.
Samochodem dojeżdżamy do Olchowca a potem spacerkiem bez większego wysiłku „żółtym szlakiem” wchodzimy na szczyt. Śniegu nie ma zbyt wiele, chociaż spotykamy trójkę Słowaków na skiturach. Wieża, jedna z pierwszych w tej części Beskidu Niskiego, z której przy dobrej pogodzie można było oglądać Tatry, w chwili obecnej wprawdzie jeszcze stoi, ale zostały z niej usunięte dolne drabinki by uniemożliwić wejście. Cóż… już w ubiegłym roku wchodzenie na szczyt wieży było dość ryzykowne. Na szczycie jakiś czas temu MPN postawił schron przeciwdeszczowy, w którym od biedy można spędzić noc, oczywiście nie mając zbyt wielkich oczekiwań co do wygody. Niestety, ewentualne widoki zasłaniają drzewa, więc po spędzeniu kilkunastu minut na szczycie schodzimy do samochodu. Później w ramach dodatkowych atrakcji jedziemy jeszcze na wyciąg do Świątkowej Wielkiej, gdzie ci z nas, którzy potrafią jeździć na nartach zjeżdżają parę razy, a pozostali raczą się kawą w mini-barze. Wracamy do N. Żmigrodu i uznajemy, że nasze zimowe wyprawy w ramach zdobywania Korony Beskidu Niskiego na ten sezon zostają zakończone. Bo wprawdzie mamy jeszcze kalendarzową zimę, ale aura przypomina już „pozimek”. A poza tym na najbliższe zimowe weekendy mamy jeszcze w planach m.in. wejście na Babią Górę. Ale – jak mawiał poeta – to już zupełnie inna historia. W każdym razie, kolejny krok w celu zdobycia zimowej Korony Beskidu Niskiego został uczyniony ?
Kozie Żebro – 847 m n.p.m. – 17 kwietnia 2019 r.
Po ubiegłotygodniowych wyprawach (spacer z Krempnej do Nowego Żmigrodu; Ekstremalna Droga Krzyżowa, itp.) uznaję, że jestem kondycyjnie przygotowany do zdobycia kilku szczytów w jeden dzień. Zwłaszcza, że wtedy, gdy z Rodziną zwiedzałem Iwonicz Zdrój, moi znajomi w jedną niedzielę zdobyli aż trzy szczyty i znacząco zbliżyli się do zdobycia Korony Beskidu Niskiego. Byśmy zatem mogli dalej wspólnie zdobywać kolejne szczyty muszę nieco uzupełnić swój wykaz. Biorę dzień urlopu, wsiadam w samochód i jadę do Regietowa. Parkuję w pobliżu bazy SKPB Warszawa i ruszam w górę. Trochę mokro, trochę ślisko, czasami mocno stromo (310 m różnicy podejścia na 1,6 km odcinku to jednak nie jest mało), buty ślizgają się na mokrych liściach ale po niecałych 40 minutach jestem na szczycie. Kozie Żebro wchodzi w skład tzw. Gór Hańczowskich a w czasie I wojny światowej toczyły się tutaj zacięte walki między żołnierzami Austro-Wegier i Rosji - w niektórych miejscach są jeszcze widoczne do dziś ślady po okopach. Nazwa podobno pochodzi stąd, że XIX-wieczni autriaccy kartografowie znaleźli w okolicy szczytu szkielet sarny (kozy) i stąd taka oryginalna nazwa. Narzuciłem sobie naprawdę ostre tempo, bo według mapy, wejście zajmuje 55 minut! Trudno się więc dziwić, że pot dosłownie kapie mi z nosa. Na szczycie zimno, mgła – typowy beskidzki, jesienny klimat. Widoków na poprawę pogody nie ma, więc – po obowiązkowej – sesji fotograficznej mającej udokumentować wejście (ech, ta biurokracja) zbiegam w dół, co mi zabiera jakieś 20 minut. Szczyt nr osiem został zaliczony.
Rotunda – 771 m n.p.m. – 17 kwietnia 2019 r.
Wejście na Rotundę („czerwony szlak”) zaczyna się po drugiej stronie drogi przy której parkuję samochód. To jeden z nielicznych szczytów należących do Korony Beskidu Niskiego na którym nigdy jeszcze nie byłem. Trasa nie jest zbyt długa (raptem 1,7 km) ale w paru miejscach dość stroma. Mokro, ślisko i mglisto. W połowie drogi przyłącza się do mnie jakiś mały kundelek, który mi wiernie towarzyszy aż na sam szczyt, którego zwieńczeniem jest cmentarz wojenny nr 51, gdzie pochowano żołnierzy poległych w latach 1914/15. Według niektórych opinii jest to najbardziej okazały i najciekawszy z grupy 31 cmentarzy zaprojektowanych przez słowackiego architekta Dušana Jurkovicza na terenie tzw. okręgu żmigrodzkiego. Wieże zakończone gontynami, osłonięte welonem mgły tworzą klimatyczny nastrój wywołujący zadumę nad ulotnością ludzkiego losu. Robię zdjęcia i znacznie szybszym tempie niż wchodziłem wracam do samochodu. Szczyt nr 9 zostaje dopisany do kolekcji. Sądzę, że każdemu można polecić wycieczkę na Rotundę – ciekawa droga przez Przełęcz Małastowską z paroma serpentynami, niezbyt długie i niezbyt trudne podejście. Widoków ze szczytu nie ma żadnych ale gdyby człowiek chodził tylko po tych górkach z których można coś zobaczyć, to musiałby w praktyce ograniczyć się tylko do kilku szczytów w rodzaju Góry Grzywackiej :)
Magura Małastowska – 813 m n.p.m. – 17 kwietnia 2019 r.
Dojeżdżam do Przełęczy Małastowskiej i skręcam na drogę w stronę Nowicy. Samochód zostawiam na „parkingu” i ruszam w górę. Od razu narzucam sobie bardzo ostre tempo, bo mam mało czasu – muszę być w Jaśle o 1630. Nie lubię takich sytuacji, gdy muszę niemalże biegać zamiast cieszyć się każdą chwilą spędzoną w górach, ale skoro słowo się rzekło, to nie wypada narzekać. Słuchawka do ucha i naprzód. Najpierw droga leśna, potem kawałek brodzenia w błocie, kawałek asfaltu, skręt w lewo i jestem na miejscu. Pot mi kapie z nosa, więc w ramach "odpoczynku" wypalam papierosa :) Robię zdjęcia, schodzę parędziesiąt metrów niżej i zwiedzam cmentarz nr 58. Zupełnie inny niż ten na Rotundzie. Dziesiąty szczyt został zdobyty a przy okazji zrobiłem swój „Tryptyk Beskidzki”, zdobywając w jeden dzień trzy szczyty: Kozie Żebro, Rotundę i Magurę Małastowską. Ruszam w dół do samochodu i jadę do Jasła – jestem na miejscu o 1650. Trochę mnie wstrzymało 5 wahadeł na trasie Gorlice – Jasło...
Polańska - 737 m n.p.m. - 10 stycznia 2021
Rok 2020 był dziwny! Nie tylko przez straszliwą pandemię śmiercionośnego koronawirusa ale przede wszystkim przez ... brak śniegu! Kierując się zatem podobnymi zasadami niczym Denis Urubko w kwestii zimy, postanowiliśmy sobie zrobic przerwę. Bo cóz to za przyjemność kompletować Zimową Koronę Beskidu Niskiego, gdy za oknem piękna jesienna pogoda? To prawie tak jak zdobywanie Mount Everestu z butlą tlenową na grzbiecie! :) Ale początek nowego 2021 roku przyniósł trochę zimy. Może nie wszędzie, ale na beskidzkich szczytach można śnieg spotkać. Mozna też - tradycyjnie - spotkać sporo błota ale jest to rzecz tak oczywista, że aż nie wypada o tym wspominać. Mając zatem zaliczone już parę szczytów, w niedzielę 10 stycznia 2021 roku wybraliśmy się do Woli Niżnej, a właściwie aż za, gdzie na parkingu zostawilismy samochód i całą czwórką ruszylismy na zdobywanie Polańskiej. Bardzo przyjemna trasa: pierwsze 3 kilometry niemalże po asfalcie, potem jakąś podmokłą łąką przyprószoną śniegiem, potem z 300 metrów po śliskim błocie dość stromow w górę, a potem pojawił się śnieg, czyli to, co beskidzie tygrysy lubią najbardziej. W końcu, po 2 godzinach meldujemy się na szczycie. Widoki tylko w jedną stronę, panoramę nieco przesłaniają drzewa. Parę fotek, paręnaście minut na kontemplowanie uroków zimy i ruszamy z powrotem. Trochę ten błotnisty odcinek nas zestresował, bo jak mówią wszyscy wybitni himalaiści, zejście jest gorze niż wejście ale nawet udało się nam zejść nie zaliczając żadnego niekontrolowanego upadku. Potem jeszcze zwiedziliśmy dzwonnicę w Polanach Surowicznych i ruszyliśmy z powrotem. Na trasie, zwłaszcza do Polan Surowicznych, naliczyliśmy ponad 50 osób w różnym wieku, choć na szczyt szło tylko 4. Potem jeszcze wybralismy się do Jaślisk, by kupić świeży chleb (polecam każdemu!), ale, niestety, wypiek konczył się dopiero za godzinę, więc pojechalismy na "Orlen" w Dukli by kupując kawę latte wesprzeć nasze dobro narodowe :) Parę szczegółów: na Polańską wiedzie szlak "Jaga-Kora", który jest historyczną rekonstrukcją szlaku kurierskiego Komendy Głównej ZWZ i AK; znaki są w miarę dobrze widoczne; a cała trasa liczy sobie ok. 12 km.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |