Szukaj w serwisie

Ostatnie na forum

test

Kto sfałszował uchwałę Rady Gminy?

6 września 2024 roku Rada Gminy w Nowym Żmigrodzie przyjęła uchwałę ws. utworzenia Żłobka Gminnego w Nowym Żmigrodzie i nadania mu Statutu. Procedowanie tej uchwały, niczym w soczewce, oddaje sposób kierowania i funkcjonowania Rady Gminy.

W projekcie uchwały w §2 zostało zapisane: Żłobkowi Gminnemu w Nowym Żmigrodzie nadaje się statut stanowiący załącznik do niniejszej uchwały. Przechodzimy zatem do statutu i czytamy jego poszczególne zapisy. W §3.1 tegoż statutu znajduje się zapis: Do żłobka przyjmowane są dzieci zamieszkałe na terenie Gminy Nowy Żmigród, z zastrzeżeniem postanowień ust. 12, który brzmi: Szczegółowe zasady przyprowadzania i odbierania dzieci ze Żłobka: 1. dzieci powinny być przyprowadzane i odbierane ze Żłobka osobiście przez rodziców/opiekunów prawnych bądź przez inne osoby (pełnoletnie) upoważnione przez obydwoje rodziców/opiekunów prawnych; 2. pisemne upoważnienie powinno zawierać numer i serię dowodu osobistego osoby wskazanej przez rodziców/opiekunów prawnych; 3. dziecko może być odbierane przez osobę upoważnioną tylko za okazaniem dokumentu tożsamości; 4. rodzice/opiekunowie prawni przejmują odpowiedzialność za bezpieczeństwo dziecka odbieranego ze Żłobka przez upoważnioną przez nich osobę; 5. Żłobek może odmówić wydania dziecka w przypadku, gdy stan osoby odbierającej dziecko wskazuje na spożycie alkoholu lub innych środków odurzających; 6. życzenie rodzica/opiekuna prawnego dotyczące zakazu odbierania dziecka przez drugiego z rodziców/opiekunów prawnych musi być poświadczone przez orzeczenie sądowe. Naprawdę nie trzeba być żadnym geniuszem, by dostrzec, że ustęp 12 w żaden sposób nie reguluje zasad przyjmowania do Żłobka dzieci spoza gminy Nowy Żmigród. Wystarczy przeczytać tekst statutu, by zauważyć, że nastąpiła pomyłka w numeracji, gdyż te zasady określa ustęp 11: Dzieci zamieszkałe poza terenem Gminy Nowy Żmigród będą przyjmowane do Żłobka tylko w sytuacji zaspokojenia potrzeb rodziców zamieszkujących na terenie Gminy Nowy Żmigród i posiadania wolnych miejsc w Żłobku. Tyle tytułem wstępu a teraz przejdziemy do meritum, by pokazać, jak w gminie Nowy Żmigród w praktyce wygląda stanowienie prawa…

6 września 2024 roku odbywa się sesja Rady Gminy podczas której głos zabrał przewodniczący Komisji Przestrzegania Prawa, Zdrowia i Opieki Społecznej, Oświaty i Młodzieży Rady Gminy radny Andrzej Głodziak: /…/ W okresie międzysesyjnym Komisja Przestrzegania Prawa, Zdrowia i Opieki Społecznej, Oświaty i Młodzieży (Jan Głodziak, Jan Parylak, Dawid Kmiecik, Henryk Strzelec, Krzysztof Janusz – przyp. red.) obradowała dwukrotnie: 28 sierpnia oraz 3 września. W obu posiedzeniach wzięła udział pani Jolanta Brojek, dyrektor Centrum Usług Wspólnych. Radni na tych posiedzeniach mieli możliwość zapoznania się zarówno z sytuacją w szkolnictwie Gminy przed rozpoczynającym się rokiem szkolnym 24 na 25 a także z projektem statutu nowej jednostki budżetowej, jaką jest właśnie powstający Żłobek. Cieszy fakt realizacji ważnych zadań, którymi są na pewno remonty i rozbudowa infrastruktury szkół czy tworzenie nowych rozwiązań wynikających z potrzeb mieszkańców takich jak na przykład Żłobek. Z drugiej jednak strony, Gmina staje przed niezwykle trudnym zadaniem, które generuje nie tylko niż demograficzny ale także zmiany bieżące mające bezpośredni wpływ na funkcjonowanie jednostek oświatowych, dlatego mimo starań podejmowanych na bieżąco, dobrych i skutecznych, konieczne będzie wypracowanie odpowiedniej strategii. I taki był główny wniosek obrad komisji, która była bardzo rzeczowa, było dużo pytań, były merytoryczne odpowiedzi. I tak to chyba powinno wyglądać. Potem, na drugim spotkaniu zapoznaliśmy się z projektem statutu Żłobka, który jest jeszcze na etapie procedowania, no ale takie są, takie jest obligo, i musimy poczekać na opinię wyższych instancji. Komisja wobec powyższego pozytywnie zaopiniowała zarówno informację o sytuacji w szkołach gminy jak i statut Żłobka.

Podsumujmy zatem: komisja Rady Gminy kierowana przez radnego Andrzeja Głodziaka nie mając informacji o tym, czy statut żmigrodzkiego Żłobka jest zgodny z prawem, rekomenduje Radzie Gminy w Nowym Żmigrodzie jego przyjęcie! Powtórzę: chłopaki nie wiedzą, czy jest to zgodne z prawem czy nie, ale mówią: przyjmijcie i stwórzcie obowiązujące prawo! Brawo dla pana panie radny Głodziak i brawa dla pańskiej komisji! Swoją drogą, gdybyście nie utajniali posiedzeń komisji Rady Gminy to może czasami pojawiłby się ktoś, kto umie czytać? A tak to to tylko sami radni i pracownicy Urzędu Gminy… Skoro zatem komisja, a nazywajmy rzeczy po imieniu, radnych-półanalfabetów zarekomendowała przyjęcie projektu statutu, to przecież pozostali półanalfabeci projekt przyjęli. Jednogłośnie! Bo przecież też tego nie czytali. Sądzę, że wielki popłoch uczynił się w tym momencie, gdy parę minut później, poinformowałem – przez wrodzoną życzliwość - radnych, że przyjęty statut zawiera istotny błąd… A potem zaczęło się robić już wcale nie śmiesznie a wręcz przerażająco… Kontynuujmy zatem opowieść…

20 września 2024 roku w Dzienniku Urzędowym Województwa Podkarpackiego w pozycji 4007 została opublikowana uchwała Rady Gminy w Nowym Żmigrodzie nr VI/32/2024 ws. utworzenia Żłobka gminnego w Nowym Żmigrodzie i nadania mu statutu. Najbardziej interesujący nas fragment brzmi: § 3.1. Do żłobka przyjmowane są dzieci zamieszkałe na terenie Gminy Nowy Żmigród, z zastrzeżeniem postanowień ust. 11. Z kolei ów ustęp 11 ma treść: Dzieci zamieszkałe poza terenem Gminy Nowy Żmigród będą przyjmowane do Żłobka tylko w sytuacji zaspokojenia potrzeb rodziców zamieszkujących na terenie Gminy Nowy Żmigród i posiadania wolnych miejsc w Żłobku.

Przypomnę: 6 września 2024 roku Rada Gminy przyjęła statut Żłobka w innym brzmieniu, zatem treść uchwały przegłosowanej przez Radę Gminy została zmieniona! Nazywając rzecz po imieniu: została sfałszowana. I teraz pozostaje pytanie, kto tego dokonał? Są dwie opcje.

1. Zmianę w uchwale Rady Gminy dokonał pracownik Urzędu Gminy w Nowym Żmigrodzie, odpowiadający za obsługę Rady Gminy, który postanowił z własnej inicjatywy poprawić przyjętą przez Radę Gminy uchwałę a Przewodniczący Rady Gminy Henryk Strzelec tego nie zauważył i wysłał uchwałę do publikacji. Oczywiście, jeżeli zrobił to pracownik, powinien zostać dyscyplinarnie wyrzucony z pracy. I to na wniosek Przewodniczącego RG Henryka Strzelca.

2. Zmiana została dokonana na polecenie Przewodniczącego Rady Gminy Henryka Strzelca, który - po przeczytaniu komentarza zamieszczonego na ngrod.pl – uznał, że trzeba uchwałę poprawić.

Jeżeli miał miejsce przypadek pierwszy to grzecznie poinformuję, że za fałszerstwo grozi kara do lat 5 a Przewodniczący RG, który nie kontroluje tego, co podpisuje powinien natychmiast podać się do dymisji.

Jeżeli zaś miał miejsce przypadek drugi, to Przewodniczący RG powinien zostać natychmiast odwołany przez Radę Gminy ze względu na uzurpację sobie praw Rady Gminy. Nie sądzę, że dopuszczalna jest sytuacja, gdy co innego Rada Gminy przyjmuje w formie uchwały a co innego Przewodniczący RG wysyła do publikacji.

Oczywiście, Przewodniczący Rady Gminy ma prawo do tzw. rektyfikacji, czyli poprawek tzw. oczywistych błędów w uchwale, ale wymaga to poinformowania m.in. w Biuletynie Informacji Publicznej w formie obwieszczenia wydanego przez Przewodniczącego Rady Gminy. Pytanie, czy pan radny Strzelec to zrobił należy do kategorii pytań retorycznych.

I teraz wypada zadać to pytanie: czy ktokolwiek z radnych w gminie Nowy Żmigród kontroluje czy to, co zostało przegłosowane jest zgodne z tym, co zostało opublikowane? Komisję Rewizyjną Rady Gminy sobie darujmy… Bo wiecie, to akurat jest sprawa taka bardziej porządkowa a co będzie, jeżeli będzie to dotyczyło czegoś naprawdę ważnego np. kredytu, planu zagospodarowania przestrzennego czy czegoś jeszcze bardziej istotnego?

Czy mieszkaniec gminy Nowy Żmigród w świetle tego, co zostało opublikowane, a co ma pokrycie w dokumentach, może mieć zaufanie do władz gminy Nowy Żmigród?

Nie mam złudzeń, że cokolwiek z tego co napisałem zostanie zrealizowane: radny Andrzej Głodziak dalej będzie przewodniczącym komisji, pracownik odpowiadający za obsługę Rady Gminy najwyżej wkrótce dostanie nagrodę od Wójta, a radny Strzelec dalej będzie Przewodniczącym Rady Gminy a żaden z radnych nawet się o sprawie nie zająknie. To wszystko przez to, że żaden z radnych nie czyta portalu Obserwator Żmigrodzki, dlatego mam prośbę: jeżeli macie jakiegoś znajomego radnego to podrzucie mu ten tekst… 😊

SP_READ_MORE

Dramat w czterech aktach

Piotr Figura jest z wykształcenia bibliotekarzem i znanym regionalistą, którego pasją jest przywracanie wiedzy o czasach i ludziach, którzy tworzyli historię Nowego Żmigrodu przed II wojną światową. Rozmawiamy z nim o rodzinie Potulickich, właścicielach dworu w Nowym Żmigrodzie. Tekst obowiązkowy dla każdego miłośnika historii Nowego Żmigrodu...

Red. - Panie Piotrze umawialiśmy się na wywiad o ostatnich właścicielach Nowego Żmigrodu...

P. FiguraA w międzyczasie napisał Pan krótki artykuł o upaństwowieniu majątków należących do ziemiaństwa z terenów obecnej gminy i wśród nich wymienił pan Nowy Żmigród.

Red. - Tak. Jako właściciel jest tam podany Stanisław Potulicki.

P. Figura - Jedna z komentujących zapytała: Ciekawe jakie były dalsze losy tych ludzi? Tych, czyli właścicieli.

Red. - Pan wie jakie były ich losy?

P. Figura - Każdy może się dowiedzieć jakie były wcześniejsze i dalsze ich losy, bo najmłodszy syn hrabiego Stanisława - Kazimierz (1929-2015), który kilka razy odwiedził Nowy Żmigród, to opisał. Ukazały się na łamach „Regionu Żmigrodzkiego” w 12 częściach pod wspólnym tytułem „Z lamusa moich wspomnień”. Opracowała je Beata Baraś, a znajdziemy je w numerach od marca 2007 do lutego 2008.

Red. - A tak w skrócie?

P. Figura - W najkrótszym skrócie, to ta rodzina, czyli Stanisław Potulicki, jego żona Maria i trzej synowie Antoni, Andrzej i Kazimierz, w II RP wiedli spokojne życie w swoim majątku Ostrynia niedaleko Stanisławowa. Dzisiaj to Ukraina, wtedy to były tzw. kresy. Gdy wybuchła II wojna, Potuliccy stamtąd uciekli, bo “woleli” niemiecką okupację od sowieckiej. Po wielu przejściach zjawili się we dworze w Żmigrodzie, gdzie mieszkali od wiosny 1941 do początku sierpnia 1944. Potem, znowu - po wielu przygodach - przedostali się na wybrzeże i ostatecznie jesienią 1948 uciekli przed komunizmem do USA. Bardzo polecam te artykuły p. Kazimierza. To skarbnica wiedzy o dworze i samym Nowym Żmigrodzie z czasów II wojny światowej. Ciekawe czy ktoś pamięta, że to nikt inny tylko Stanisław i Maria Potuliccy wskazali ks. Władysława Findysza na proboszcza Nowego Żmigrodu. Jako kolatorowie parafii o tym zdecydowali.

Red. - Chwileczkę. Mówi pan, że Potuliccy mieszkali tu niespełna 3 lata i tylko w czasie II wojny światowej? Przecież byli właścicielami dóbr Żmigród od 26 października 1890 roku.

P. Figura - Mówi Pan o innej rodzinie Potulickich, innej gałęzi tego rodu. Mówi pan o ludziach starszych o jedno pokolenie.

Red. - Czyli były dwie rodziny Potulickich, które mieszkały w Żmigrodzie?

P. Figura - Tak. Dwie. O ile o życiu tej drugiej, dzięki wspomnieniom pana Kazimierza, wiemy dość dużo, to losy tej pierwszej nie są szerzej znane. Krąży za to wiele plotek, przekazywanych już niemal przez 100 lat. Kilka z nich udało mi się je zweryfikować, kilka potwierdzić.

Red. - Co to za plotki?

P. Figura - Przeróżne, ktoś z talentem pisarskim mógłby pokusić się o niezłą powieść o ziemianach, bo jest tu i mezalians, i hazard, a więc i utrata majątku, a potem samobójstwo.

Red. - A co wiemy na pewno?

P. Figura - Że właściwie jest to historia czterech osób. Pierwsza osoba dramatu to Franciszek Potulicki (1843-1912), czyli hrabia ojciec. Druga to hrabina matka - Franciszka z Badenich Potulicka (1852-1939).

Red. - To ona jest pochowana na cmentarzu w Nowym Żmigrodzie.

P. Figura - Tak. Jako jedyna z tej czwórki, o której chcę mówić. Trzecią osobą dramatu jest hrabia syn, czyli Władysław Potulicki (1878-1935). Czwartą jest synowa - Helena z Potockich Potulicka (1875-1936).

Red. - A ile aktów ma ten dramat? Poza tym, czy to komedia, czy…

P. Figura - Zdecydowanie tragedia. Aktów może być 4, tyle ilu bohaterów.

Red. - Przecież szlachta, ziemianie to wybrańcy losu. Co mogło pójść nie tak?

P. Figura - To moja ocena, bo znam całość historii i znam ją od kilku lat, już mi się uleżała w głowie. Pan i czytelnicy możecie ocenić sami.

Red. - No to zacznijmy...

P. Figura - Zacznijmy od Franciszka Potulickiego. Urodził się w Krakowie w 1843, był jednym z ośmiorga dzieci Kazimierza i Barbary z Wielopolskich. Jego ojciec - Kazimierz (1793-1871) był oficerem ułanów armii Księstwa Warszawskiego, a więc walczył pod Napoleonem, a potem w powstaniu listopadowym. To bohater narodowy odznaczony Złotym Krzyżem Virtuti Militari. Rodzeństwo Franciszka to paleta różnorodnych osobowości, z których dość ciekawy był ks. Adam Potulicki (1849-1920), który piął się po szczeblach “kariery”, przez jakiś czas pracował w Watykanie i był kandydatem na arcybiskupstwo w Gnieźnie, a więc stanowisko prymasa. Hrabia Franciszek powołania nie miał, więc musiał się ożenić i powiększyć dobra Potulickich herbu Grzymała. Dokładnie nie wiem co do niego należało, w jednym ze wspomnień przeczytałem, że miał jakieś dobra na Litwie, ale stracił je przez nieuczciwego wspólnika, czy też pomocnika… Litwa to był wtedy zabór rosyjski, więc syn powstańca listopadowego nie miałby tam łatwego życia. Podejrzewam więc, że Franciszek wędrował między Krakowem a Lwowem. Zabór austriacki był bardziej liberalny i można było tu robić interesy, bez tak wielkiej ingerencji w nie państwa. I też bez narodowowyzwoleńczych obciążeń.

Red. - Czy skończył jakieś studia?

P. Figura - Na pewno uczył się administrować i zarządzać, ale czy uzyskał jakiś dyplom? Nie wiem. To był inny świat, urodzenie było ważniejsze niż wykształcenie, ale bez wykształcenia daleko by nie zaszedł.

Red. - No a powstanie styczniowe? Miał wtedy 20 lat. Zaangażował się?

P. Figura - Nie i to jest pewne. W pośmiertnym wspomnieniu o Franciszku czytamy, że “nie dane mu było, jak jego przodkom stanąć z mieczem na polu bitwy w obronie ojczyzny”, że polem jego walki była gospodarka: “wznosił przemysł, ulepszył stosunki rolnicze, popierał zakładanie szkół i kas gminnych, słowem robił wszystko, aby postęp i dobrobyt kraju podnieść i powiększyć”. O tym jeszcze coś powiem, ale na razie skupmy się na jego małżeństwie.

Red. - Na pewno z dobrą partią, czyli majętną hrabianką?

P. Figura - A jakże! Franciszek miał 34 lata, gdy ożenił się z 25-letnią Franciszką Badeni. Ślub odbył się we Lwowie w Kościele św. Andrzeja, przy klasztorze Bernardynów. I tu ciekawostka z naszych stron. W tym klasztorze ostatnie lata życia spędził św. Jan z Dukli, tam też zostały umieszczone jego relikwie. O przyjęciu weselnym Potulickich nic nie wiem, ale na pewno było wystawne. Na takie przyjęcia goście, zwłaszcza ta męska część, ubierali się w tradycyjny szlachecki strój: kontusz, żupan, pas, na nogach baczmagi, a na głowie konfederatka lub kołpak. No i oczywiście karabela, czyli szabla. Kobiety raczej szły za współczesną modą i zakładały swoje najwspanialsze suknie i kapelusze, często sprowadzone z zagranicy. To wesele na pewno było barwnym widowiskiem.

Red. - A co panu wiadomo o Franciszce Badeni?

P. Figura - Franciszka Felicja Maria Magdalena z hrabiów Badenich... Urodziła się w Boryniczach w obwodzie lwowskim w 1852. Była jedynaczką i gdy wychodziła za mąż była sierotą. Jej rodzice zmarli bardzo wcześnie. Matka, Michalina z domu Czacka odeszła gdy dziewczynka miała 2 latka, a ojciec Aleksander Badeni osierocił córkę, gdy miała lat 17. I gdy myślimy sobie o tym, że rozmawiamy o wyższej klasie społecznej, o ziemiaństwie, o “błękitnej krwi”, o ludziach, którym nigdy w życiu głód nie zajrzał w oczy, którzy mieli zawsze ciepło i wygodnie, w przeciwieństwie do chłopstwa, z którego wywodzi się zdecydowana większość z nas, to...

Red. - ...to nie możemy zapominać, że to też byli ludzie, których dotykały nieszczęścia?

P. Figura - Tak. Dotykały. Franciszka miała oczywiście wielką i wpływową rodzinę rozsianą po całej Europie, bo wśród jej krewnych byli politycy, oficerowie powstań, ministrowie, działacze społeczni, był nawet premier rządu austriackiego. Ale na pewno śmierć rodziców naznaczyła ją na całe życie.

Red. - Ślub Franciszka z Franciszką był w 1877, a Żmigród kupili w 1890. Gdzie Potuliccy mieszkali przez te 13 lat?

P. Figura - Mieszkali w różnych miejscach. Oprócz Lwowa, gdzie mieli dom i Krakowa, gdzie mieli mieszkanie, to z tego co wiem, mieszkali w majątku, który Franciszka wniosła jako posag - w Glinianach. Cały czas znajdujemy się na wschodzie, dzisiaj to Ukraina, wtedy to około 4-tysięczne miasto w powiecie Przemyślany w Królestwie Galicji i Lodomerii, które było częścią Cesarstwa Austriackiego. Dwór stał gdzieś na przedmieściach. Franciszek szybko wziął się do gospodarowania, a jeśli chodzi o spółdzielczość, to włączył się w nurt życia tego miejsca, gdzie zaczęło działać towarzystwo zaliczkowe, towarzystwo tkackie i szkoła tkaczy. W Glinianach, 40 km od Lwowa powstał ośrodek produkcji kilimów, ozdobnych tkanin wykonywanych ręcznie z wełny na osnowie wełnianej lub lnianej. Franciszek Potulicki bardzo wspierał tę inicjatywę, dawał pieniądze np. na utrzymanie szkoły tkackiej. No i wybrano go na stanowisko w administracji, w 1880 został zastępcą prezesa Rady Powiatowej w Przemyślanach, więc pole jego działalności znacznie się rozszerzyło.

Red. - Czy był sprawnym zarządcą?

P. Figura - Skoro nie splajtował, to chyba tak. Nie każdy ziemianin był dobrym biznesmenem, przecież wielu z nich zbankrutowało lub wpadło w wielkie długi. Nie trzeba daleko szukać - Władysław Stadnicki w połowie XIX wieku w ten sposób stracił Żmigród. Nie każdy ziemianin umiał gospodarować w czasach bez darmowej siły roboczej, czyli pańszczyzny. Akurat Franciszek umiał. Żeby uniknąć bankructwa, trzeba coś wytwarzać i sprzedawać to z zyskiem, a zysk gromadzić, ale i umiejętnie inwestować w rozwój. W gospodarstwie rolnym wytwarza się płody rolne. Na ukraińskich czarnoziemach, w okolicach Glinian plony na pewno były dobre. O prospericie Potulickich świadczy też fakt, że gdy w 1888 w Glinianach wybuchł wielki pożar, to Potulicki bardzo się zaangażował w ratowanie dobytku zwykłych ludzi, np. wysłał dworską straż ogniową do gaszenia. Pomagał też pogorzelcom dźwignąć się po tragedii, stanął na czele komitetu zbierającego dla nich pieniądze, ale i sam wpłacał duże sumy. Wygląda na to, że miał duże zasoby i możliwości. Pogorzelców już na drugi dzień odwiedziła też jego żona Franciszka.

Red. - A jak mu szło w małżeństwie?

P. Figura - Chyba dobrze, skoro w rok po ślubie urodził mu się syn. Jak się potem okazało, jedyny.

Red. - No proszę, a więc jak to mówią: nieustanne pasmo oszałamiających sukcesów?

P. Figur - No właśnie. Sukcesów miał sporo, a biograf i genealog rodu Potulickich uważał, że za mało... Proszę sobie wyobrazić, że Sławomir Leitgeber w książce “Potuliccy”, gdzie są spisane wszystkie gałęzie tego rodu, pisze, że w latach 1880-1885 Franciszek był posłem na Sejm Krajowy. Jestem przekonany, że to nieprawda. Nie znalazłem na to potwierdzenia. We wspomnieniu pośmiertnym Franciszka też nie ma o tym mowy.

Red. - Różne rzeczy się pisało, różne się pisze... Chyba dochodzimy do momentu zakupu dóbr żmigrodzkich?

P. Figura - Potuliccy kupili ten majątek w 1890 od niejakiego hr. Jana Lewickiego, ale nie po to, żeby się tu przeprowadzić. Ich główną siedzibą nadal pozostały Gliniany, co więcej w 1895 Franciszek został wybrany na prezesa Rady Powiatowej w Przemyślanach. To chyba jasne, że swoje życie związał z tamtym terenem. A Żmigród? Myślę, że to dla niego przede wszystkim biznes: 11 tys. morgów, czyli ponad 6 tys. hektarów różnych gruntów i lasów. Myślę, że już wtedy planował założenie tartaku. Zatem kupili majątek, którego częścią był folwark z dworem i choć nie mieszkali tu na stałe - majątkiem zarządzał plenipotent - to spędzali tu kilka tygodni w miesiącach letnich. Jest na to dowód w pamiętniku pt. “My i nasze Siedliska” Matyldy z Windisch-Graetzów Sapieżyny. Wspomina ona, że gdy jej mąż Paweł Sapieha został starostą jasielskim (lato 1895), pierwsze co zrobił, to odwiedził Potulickich w Żmigrodzie. Znajduje się tam ich krótka charakterystyka: “Państwo Potuliccy byli nadzwyczaj mili i kulturalni ludzie, pełni życia i wesołości (...) Pani Franciszkowa była (...) pełna uroku, spokojniejsza, nam bardzo przychylna.” Niestety opis tej wizyty to tylko kilka zdań. Aha, jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. O tym się często zapomina, ale Potuliccy mieli też dworek w Kątach. Tam też bywali, były okresy, że częściej niż w Żmigrodzie.

Red. - Czy są z tego okresu jakieś inne pamiętniki, czy wspomnienia, które wymieniają Potulickich?

P. Figura - Na przykład urodzona w Żmigrodzie w 1896 Maria Nowosielska, później Kołsut napisała: “Pamiętam hrabinę Potulicką od wczesnego dzieciństwa. Miała ławkę w kościele obok wielkiego ołtarza. Dwór stał nad Wisłoką, blisko Żmigrodu. Do kościoła jeździła powozem i po drodze zabierała spotykane dzieci. Dzieci znały ją i lubiły. To była starsza, bardzo przystojna osoba. Często częstowała dzieci słodyczami, a w kościele siadały w ławce razem z nią. To była wielka uciecha. I ja tam często siadywałam.” Trzeba pamiętać, że to są wspomnienia, w których czas dzieciństwa jest trochę idealizowany. No ale i faktów tam sporo, np. to, że u dworskich ogrodników można było kupić sadzonki i nasiona. A także to, że hrabina prowadziła ochronkę dla dzieci. Mało o tym wiem i wydaje mi się, że jest to sprawa późniejsza, już po 1900, a może i 1910. Na pewno znajdowała się w miejscu, gdzie dzisiaj jest ośrodek zdrowia, ten budynek bliżej schodów. Prowadziły ją chyba siostry Szarytki z Przeworska, a utrzymywała hrabina. Brała więc jakąś odpowiedzialność za ludzi, którzy mieszkali w obrębie jej majątków. W Glinianach było podobnie, w gazetach z epoki co rusz można natrafić na wiadomości o tym, że Franciszka włącza się w jakieś działania charytatywne, zbiórki, kwesty, pomoc materialną biednym.

Red. - To wygląda na takie działanie dwutorowe. Franciszek rozwija majątek gospodarczo, a Franciszka społecznie, kulturowo.

P. Fgura - Ja nie umiem ocenić skali działania Franciszki. Ile dzieci przyjmowano w tej ochronce? Czyje to były dzieci? Czy było zorganizowane dożywianie? Nic na ten temat nie wiem.

Red. - A skala działań Franciszka?

P. Figura - To co innego. Tu łatwiej coś powiedzieć. Jego zabiegi miały rozmach. Tartak był największym przedsiębiorstwem w okolicy, ale o skali jego zaangażowania niech świadczy też fakt, że w 1896 notarialnie zobowiązał się wesprzeć finansowo budowę kolei linii Jasło - Żmigród - Konieczna kwotą bliską pół miliona złotych reńskich. Zrobił to warunkowo i gdy okazało się, że kolej ominie Żmigród, swoje zobowiązanie wycofał. Oczywiście zrobił to, żeby uzyskać licencję na budowę i kontrakty z państwem. Wyobraźmy sobie tylko, że ten projekt by się powiódł...

Red. - Nie mam tak bujnej wyobraźni. Wolę rozmawiać o konkretach. Tartak to jest konkret.

P. Figura -O historii tartaku pisał Eugeniusz Morawski w 2003 (“Region Żmigrodzki” 2/03 - 10/03). Czytamy tam, że w obrębie majątku żmigrodzkiego Potuliccy kupili dwa tartaki typu gospodarczego - w Nieznajowej i Czarnem. Oba były napędzane kołami wodnymi. Jako, że były bardzo daleko od dworów w Żmigrodzie, czy też Kątach i trudno było nimi zarządzać, to hrabia zlikwidował je i bardzo blisko swojej siedziby, na lewym brzegu Wisłoki kazał wybudować jeden wielki tartak. To teren wsi Mytarka. Bliskość rzeki oczywiście nie była przypadkowa. Stały dostęp wody był potrzebny zakupionej w 1896 maszynie parowej, ale zdecydowały o tym też względy bezpieczeństwa. Gdyby w tartaku wybuchł pożar, to można go było łatwo ugasić. Tartak na pełnych obrotach zaczął działać końcem 1897 lub początkiem 1898.

Red. - Budowa musiała trochę trwać, więc chyba Franciszek Potulicki w tym czasie mieszkał tu dłużej.

P. Figura - Podejrzewam, że tak było. Od zakupu maszyny parowej do jej testów, a potem uruchomienia dosłownie na “pełną parę”, minęło kilka miesięcy. Bardzo ciekawy pamiętnik zostawił po sobie Franciszek Gryziec z Kątów i tu znowu wspomnę “Region Żmigrodzki”, gdzie między październikiem 2005, a majem 2006 ukazywały się jego “Rodzinne opowieści”. Zaskakująco dużo czytamy tam o rodzinie Potulickich, o dworku w Kątach, o tartaku. Czytając go można odnieść wrażenie, że główną siedzibą Potulickich były Kąty. Trudno w to uwierzyć, bo dwór w Żmigrodzie był po prostu większy i wygodniejszy. Ale może przed I wojną światową częściej bywali tam? A może w Żmigrodzie trwała przebudowa dworu i właściciele doglądając jej, mieszkali w Kątach. Znalazłem informację, że przebudowę żmigrodzkiego dworu zaprojektował Tadeusz Stryjeński. Jeśli to się potwierdzi, to byłaby gratka.

Red. - A co wiadomo o Władysławie Potulickim?

P. Figura - Władysław Maria Antoni Aleksander Kazimierz Potulicki urodził się w 1878 w Glinianach. Na pewno się wykształcił, ale nie mam pewności gdzie. Podejrzewam, że część edukacji mógł odbyć we Lwowie lub Chyrowie. Wspomniany już Franciszek Gryziec z Kątów wspomina, że Władysław studiował w Krakowie i Wiedniu. Trzeba by to sprawdzić. Trudno powiedzieć o nim coś więcej, zwłaszcza, że opinię o nim ukształtowało to, co robił już jako dojrzały człowiek. Pewne jest jednak, że 16 kwietnia 1910 roku we Lwowie 32-letni Władysław Potulicki ożenił się z 35-letnią Heleną Potocką.

Red. - Czy to ten zapowiadany mezalians?

P. Figura - Tak. To był mezalians. I to nie jest plotka, bo słyszałem to z ust ludzi, którzy usłyszeli o tym od samej hr. Franciszki Potulickiej. Często powtarzała, nawet postronnym, że syn ją zawiódł, bo ożenił się z biedną dziewczyną “i w dodatku z aktorką”. Plotki są inne. Podobno Władysław nie powiadomił rodziców o swoim ślubie. Trudno w to uwierzyć, chociaż zastanawiające jest to, że żadna znana mi lwowska gazeta o tym ślubie nie napisała. Takie informacje w dziennikach, to była codzienność. A tu? Nic. Kto wie, może ten ślub rzeczywiście odbył się w tajemnicy? Może Władysław chciał uniknąć napomnień lub ultimatum ze strony rodziców? Postawił ich przed faktem. No i jak to w mezaliansach bywa, uczucie było ważniejsze niż morgi.

Red. - A to naprawdę był mezalians? Kim była wybranka Władysława?

P. Figura - Helena Dominika z Potockich urodziła się we Lwowie w 1875 roku. Jej rodzicami byli Jozafat (lub Józef) i Domicella z Iwanickich. Helena miała sześcioro rodzeństwa, a jej ojciec był... konduktorem na kolei. Potoccy mieszkali we Lwowie na ul. Gródeckiej, w mieszkaniu w kamienicy. Porównując to z majątkami Potulickich, wypadają blado. Ja nie wiem tego na pewno, ale Potoccy raczej nie byli bogaci, choć nazwisko sugeruje, że koneksje ze szlachtą czy ziemiaństwem mieli.

Red. - No to znamy już wszystkie osoby dramatu, i na razie jedną plotkę.

P. Figura - Zaraz będzie następna, ale najpierw kilka dokonań Franciszka. Rzeczywiście rozwijał handel drewnem, tworzył i wspierał kółka rolnicze, kasy pożyczkowe dla rolników, zasiadał w komisjach, towarzystwach, bywał na salonach. W Żmigrodzie chyba mieszkał rzadko, choć na pewno zaangażował się w budowę wodociągu w 1905. Krążył między Glinianami, Przemyślanami, Lwowem i Krakowem. Na stanowisku administracyjnym wytrwał do 1899, zrezygnował z niego, z nieznanych mi powodów. Franciszek Potulicki zmarł jako pierwszy z tej czwórki - w Krakowie w 1912. A plotka jest taka, że jego żona próbowała załatwić pochówek w kościele parafialnym w Nowym Żmigrodzie. Proboszczem był wtedy ks. Franciszek Wilczewski, który hrabinie/kolatorce odmówił. Czy to była prawda? Nie wiem. Potulicki zmarł 7 grudnia 1912 w Krakowie. Mógł zostać tu pochowany, nie było to niemożliwe, ale myślę, że trudne do wykonania. Była zima, z pewnością mroźna i śnieżna. Możemy sobie wyobrazić transport zwłok, ale przygotowanie wnętrza kościoła na pochówek raczej nie wchodziło w grę. Podejrzewam, że ks. Wilczewski zdawał sobie sprawę, że pod posadzką są już jakieś krypty i rozkopywanie ich przyniosłoby więcej szkody i zachodu, niż pożytku. No, ale to tylko plotka. Nawet jeśli jest prawdziwa, to nie popsuła relacji kolatorki i proboszcza.

Red. - Ostatecznie Franciszek Potulicki został pochowany na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.

P. Figura - Pierwszy akt tragedii kończy się śmiercią hrabiego ojca. Pogrzeb odbył się 10 grudnia 1912. Następnego dnia, w Kościele św. Barbary odprawiono nabożeństwo żałobne. To niewielki kościół położony pomiędzy Placem Mariackim, a Małym Rynkiem. Całkiem niedaleko, bo na ul. Wolskiej (dzisiaj ta ulica nosi nazwę Józefa Piłsudskiego) Potuliccy mieli mieszkanie, ale czy Franciszek zmarł tam? Nie wiem. Jak Franciszka przeżyła śmierć męża? Gdzie byli wtedy syn i synowa? Cokolwiek byśmy nie powiedzieli, to wygląda na to, że hrabina matka została sama.

Red. - Choć miała syna i synową?

P. Figura - Na nim chyba nie polegała, rozczarował ją, a synowej zwyczajnie nie akceptowała. Po śmierci mężą, który tę rodzinę utrzymywał swoją zręcznością w interesach, nastał czas bardzo niepewny.

Red. - Jakie były losy Franciszki, jej syna i synowej w czasie I wojny światowej?

P. Figura - Na pewno nie mieszkali wtedy w Kątach, ani w Żmigrodzie. Franciszka na jakiś czas przeniosła się do Ołomuńca, gdzie kanonikiem był jej szwagier - ks. Adam Potulicki. Tam była bezpieczna. Gdzie byli Władysław i Helena? Nie mam pojęcia. Być może również zagranicą. Podobno często wyjeżdżali do kurortów w południowej Francji, ale wątpię, że pchali się tam w czasie wielkiej wojny... Za to żmigrodzki dwór po walkach z jesieni i zimy 1914, rosyjskiej okupacji między styczniem, a kwietniem 1915 i przejściu frontu na początku maja 1915, był zdewastowany. Podobno Moskale w pokojach urządzili sobie stajnię. W ogóle Żmigród był po wielkiej wojnie w ruinie. Widziałem kiedyś zdjęcie lotnicze Żmigrodu i okolic po przejściu frontu 1915. To było morze ruin.

Red. - Dźwiganie się z tych ruin trwało pewnie kilka lat?

P. Figura - Potulickim na pewno poszło szybciej niż zwykłym ludziom. Po 1918 raczej na pewno Franciszka Potulicka nie podróżowała już tak często jak wcześniej. Ciągle była właścicielką Glinian, ale zamieszkała w Żmigrodzie, z tego co wiem - sama. W interesach pomagali jej zarządcy, ale syn i synowa mieszkali w Krakowie. Tam wybudowali dom. Stoi do dzisiaj.

Red. - A co z tartakiem, kto trzymał na nim pieczę?

P. Figura - Nie jest pewne kiedy dokładnie i w jakich okolicznościach, ale tartak wszedł pod zarząd Salomona Wistreicha. To był Żyd, który podobno miał karczmę w Łysej Górze, i albo zmienił branżę i wydzierżawił tartak, albo wszedł do jakiejś spółki z Potulickimi. Jedna z relacji jest taka, że tartak po wielkiej wojnie był nierentowny, nie miał sprawnego menedżera i potrzebował inwestycji. Jednym z tych, którzy udzielili pożyczki Potulickim miał być Wistreich. A później, pilnując swoich pieniędzy, Wistreich zaproponował, że będzie dzierżawcą tartaku. Tak się też stało i niegdysiejszy karczmarz wraz z synami przejął największe przedsiębiorstwo w okolicy Żmigrodu. Potuliccy, czyli w tym momencie Franciszka i jej syn Władysław, byli właścicielami, ale interesy robili dzierżawcy. Głównie oni się bogacili. Hrabinie przypadł pewnie jakiś stały procent. Opinia o tartaku była taka, że jest pod żydowskim zarządem, że na lepsze stanowiska zatrudniają tam głównie swoich, to znaczy Żydów, Polakom pozostawiając najcięższe i najniżej płatne, no i że jest tam wyzysk. Dopiero w latach 30-tych pracownicy wywalczyli 8-godzinny dzień pracy i płatne urlopy.

Red. - A Helena nie była współwłaścicielką?

P. Figura - Helena została przez teściową odstawiona na boczny tor. To Franciszka “rozdawała karty” w tej rodzinie. Podobno, gdy raz Władysław z żoną przyjechali do dworu odwiedzić matkę, to wybuchła awantura i seniorka rodu przeniosła się do ochronki, dopóki goście nie odjechali. Nawet w Krakowie teściowa spychała synową na bok. Proszę sobie wyobrazić, że gdy na remont Wawelu składały się tłumy ludzi i tzw. cegiełki wawelskie były wmurowywane i eksponowane, to na cegiełce z hr. Władysławem była podpisana, kto? Żona? Nie! Matka. To było w 1921. Myślę, że ze strony Franciszki Helena nieraz słyszała to, co z bohaterka “Trędowatej”... Zagadkowa jest też to, co Franciszka zwykłą mówić o Helenie. Mówiąc o mezaliansie syna, wspominała, że Helena jest aktorką... Nie znalazłem na to potwierdzenia, więc może to była ironia? “Aktorka”, czyli manipulatorka, oszustka?

Red. - Na szczęście mieszkały daleko od siebie...

P. Figura - Życie Władysława i Heleny toczyło się w Krakowie. Hrabia syn do Żmigrodu oczywiście przyjeżdżał, doglądał interesów i chyba przez jakiś czas był w zarządzie Towarzystwa Zaliczkowego z Leonem Karcińskim. Jednak głównie pracował w Krakowie. Tam próbował rozkręcać różne interesy, wchodził w spółki, m.in. współtworzył “Polski Syndykat Handlowy” z siedzibą w Krakowie, znalazłem też informację, że był też jednym z założycieli wytwórni filmowej. Chyba nie zawojowali Polski z tą produkcją filmową, ale jakieś reportaże kręcili, znalazłem jeden o pobycie prezydenta Wojciechowskiego w Gdyni. A więc Władysław był biznesmenem, ale czy niezależnym? W 1924 z połączenia dwóch mniejszych działalności, powstała firma papiernicza “Altesse-Wisła”, która zaczęła się specjalizować w gilzach i tutkach papierosowych. Wielkie zasługi w utworzeniu tej firmy miał hr. Władysław Potulicki, dlatego też przez lata zasiadał w jej zarządzie. A wraz z nim m.in. Dawid Wistreich... Okazuje się, że związki między rodziną Potulickich i Wistreichów, interesy i zależności finansowe między nimi, trwały przez ponad 30 lat i to nie tylko w Żmigrodzie. Możemy się tylko domyślać stopnia tych powiązań, ale według mnie były bardzo bliskie. Myślę, że gdyby Potulicki potrzebował pieniędzy, to Wistreich bez wahania by go “wspomógł”.

Red. - Jak wyszli na tym Potuliccy?

P. Figura - Źle. Zaraz o tym opowiem, ale wcześniej warto powiedzieć o nagonce prasowej jaka spadła na Władysława właśnie przez spółkę z Wistreichami. W 1927 pewna gazeta, która miała na sztandarach walkę z żydowskim handlem i promowanie sklepów chrześcijańskich, zarzuciła hrabiemu, że pozwala się używać jako parawan, daje się wykorzystywać do reklamowania żydowskiej firmy. Rzeczywiście wszystkie prasowe reklamy “Altesse-Wisła” były podpisane przez Władysława hr. Potulickiego, ale dziennikarze zrobili śledztwo i doszli do wniosku, że jest on w zarządzie jedynym Polakiem. Fama o tym, że Żydom udało się omotać Potulickiego chodziła nie tylko po Krakowie, poznańskie gazety też o tym pisały. W Żmigrodzie było o tym głośno, a koronnym na to dowodem było to, że gdzieś w 1933 lub 1934 Wistrichowie przejęli na własność nie tylko tartak, ale w ogóle cały majątek Potulickich. Wygrali to wszystko z hr. Władysławem w karty i to nie jest plotka. Podobno wygrali też dwór, ale wspaniałomyślnie pozwolili tam Franciszce mieszkać.

Red. - Hrabia przegrał majątek w karty? Tak jak Leon Karciński swój dom?

P. Figura - Tak. Ale jest coś zagadkowego w tym wszystkim. Na początku lat 30-tych w Krakowie zarejestrowano firmę “S. Wistreich i synowie”, która zajmowała się handlem drewnem. Tartak w Mytarce stał się jej częścią. Ale wydaje mi się, że kilka lat później zakład przejęła firma “Przemysł Leśny S. A.” 31 maja 1935 do składu rady nadzorczej tej firmy włączono Franciszkę hr. Potulicką i jej syna! Oczywiście Wistreichowie również tam byli. A dwa miesiące później, bo 7 sierpnia 1935 Franciszek Potulicki umarł i to we dworze w Żmigrodzie. Jak to wszystko rozwikłać? Żydowscy biznesmeni wygrywają z hrabią w karty cały rodzinny majątek, a potem wciągają jego i jego 83-letnią matkę do władz swojej firmy.

Red. - No i zostawiają im do użytkowania dwór. Tak jakby chcieli im coś wynagrodzić? Ale wróćmy do Władysława, w chwili śmierci miał 57 lat. Umarł dość wcześnie.

P. Figura - W akcie zgonu wpisany jest zawał serca, ale plotka jest taka, że popełnił samobójstwo. Ja w tej sprawie plotce nie wierzę. Myślę, że właściwą przyczyną śmierci, a wcześniej utraty majątku była choroba, która trawiła ciało i umysł tego człowieka od lat. Tą chorobą była kiła, syfilis. To choroba weneryczna, która wtedy była nieuleczalna, a wiązała się z szeregiem cierpień fizycznych - właściwie chorował cały organizm, więc serce też, ale i z zaburzeniami psychicznymi w tym z depresją, manią, psychozą, demencją, majaczeniem i tak dalej. To teraz proszę sobie wyobrazić takiego człowieka, zasiadającego do pokera, czy wista. Przecież to było jak gra z dzieckiem. Mogli mu podsunąć wszystko i namówić do wszystkiego. To było oszustwo.

Red. - I dlatego Wistreichowie przyjęli Potulickich do władz firmy i zostawili im dwór, żeby przykryć to oszustwo?

P. Figura - Myślę, że tak było. Zatem drugi akt tragedii kończy się wyjątkowo smutno. Władysław Potulicki nie dość, że chory i cierpiący, to oszukany, wykorzystany, okradziony w białych rękawiczkach, umiera w wieku 57 lat. Ja wiem, że można powiedzieć, że ta choroba to jego wina, albo że to kara za zbyt frywolne życie, czy za zdradę żony. Aniołkiem Potulicki pewnie nie był, ale wydaje mi się, że jak na jedno życie to za dużo tych nieszczęść. W pamięci ludzkiej został jako utracjusz, hulaka, hazardzista, lekkoduch i naiwniak, który dał się “ograć Żydom”. Odnotujmy, że mimo, że zmarł w Żmigrodzie, to pochowany jest w Krakowie.

Red. - Z czterech osób zostały dwie, teściowa i synowa.

P. Figura - Które najprawdopodobniej ze sobą nie rozmawiały. Akt trzeci, czyli życie Heleny Potulickiej też kończy się tragicznie. W ogóle jej życie do wesołych nie należało. Pomyślmy tylko: nieakceptowana przez teściową, spychana, pomijana, “trędowata”, można podejrzewać, że zdradzona przez męża, którym pewnie się opiekowała, no i bezdzietna. Kto wie jak wyglądałyby jej relacje z teściową, gdyby urodziła jej wnuczkę lub wnuka? Ale... była w mężu szaleńczo zakochana i nie chciała bez niego żyć. Sytuacja jak z tragedii greckiej.

Red. - Popełniła samobójstwo?

P. Figura - Tak. 17 grudnia 1936 w swoim domu w Krakowie. Ale jest jeszcze jedna sprawa, która nie daje mi spokoju. Ta kobieta zaczęła używać innego imienia. Przestała być Heleną, a zaczęła być Haliną. Na nagrobku jest to drugie imię. To ciekawe i zastanawiające. Dlaczego ludzie tak robią? Czy to nowe imię pojawiło się po śmierci męża, czy wcześniej? Poza tym na nagrobku - oczywiście w Krakowie - jest błędna data urodzin. Czy to było celowe działanie, czy zwykła pomyłka? Mało tego. Jej nekrolog wydrukowano w gazecie w dzień po pogrzebie! W gazecie z 23 grudnia jest informacja o tym, że 22 grudnia rano będzie nabożeństwo żałobne. Nawet po śmierci ta kobieta miała pod górkę.

Red. - Czyżby przez teściową?

P. Figura - A kto to dzisiaj wie?

Red. - Koniec aktu trzeciego. Została nam już bardzo stara hrabina matka...

P. Figura - Która ciągle mieszka w Żmigrodzie i otrzymuje niespodziewaną pomoc. W 1937 na scenie pojawia się krewny z Ostryni - Stanisław Potulicki. Jego syn, Kazimierz napisał o tym momencie dość precyzyjnie: “Jak wiadomo majątek ciotki i jej syna Władysława przeszedł w ręce Wistreichów, bogatych miejscowych Żydów, u których zapożyczył się mój wuj - hazardzista. Wistreichowie zachowali się jednak bardzo ładnie w tej sytuacji, bo zostawili ciotce dwór z parkiem oraz dożywotnią pensję. Kiedy mój ojciec w 1937 roku dowiedział się o utracie majątku, wszczął przeciw nim postępowanie, twierdząc, że niemoralnym było podsuwanie weksli nałogowemu hazardziście. Sprawa zakończyła się ugodą: ojciec odkupił od Wistreichów 360 ha ziemi i pewną ilość lasu, a oni zatrzymali większą ich część wraz z tartakiem na Mytarce.” A więc Potuliccy i Wistreichowie się dogadali i myślę, że tym drugim bardziej na ugodzie zależało. Franciszka odzyskała przynajmniej część majątku i wydaje mi się, że od razu jako spadkobiercę ustanowiła swojego wybawiciela - Stanisława.

Red. - “Nałogowy hazardzista” lepiej brzmi niż “nałogowy hazardzista i psychicznie chory syfilityk”...

P. Figura - Ja się wcale nie dziwię, że pan Kazimierz tak napisał. Albo nie znał prawdy, albo ją ukrywał. Kilka razy rozmawiałem z ludźmi ze sfery ziemiańskiej i pytałem o to. Pamiętam pewną panią hrabinę, która powiedziała: “No tak się zdarzyło, ale po co o tym mówić? Ci ludzie dawno nie żyją. Nikomu to nie doda, a tylko im ujmuje.” Czułem, że jest w niej takie przeświadczenie, że tajemnice rodzinne “wyżej urodzonych” mają być nieodkryte, przemilczane. Że obraz ziemiaństwa ma być taki idealny. Ale wymieniłem też wiadomości z prof. dr hab. Eugenią Potulicką, autorką książki “Potuliccy w historii i kulturze Polski. Saga rodziny”, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że jeśli taka była prawda, to trzeba mówić i pisać prawdę.

Red. - To chyba dobra puenta naszej rozmowy, ale musi paść pytanie skąd pan tę prawdę zna?

P. Figura - O chorobie Władysława i przyczynie śmierci Heleny vel. Haliny wiem od jej rodziny, która mieszka w Krakowie. Nie wyczytałem tego z gazet, listów, ani zdjęć, nie wymyśliłem sobie tego.

Red. - A jak się kończy czwarty akt tej tragedii?

P. Figura - 87-letnia Franciszka Potulicka umiera 18 lutego 1939. Pogrzeb był dwa dni później. Jako jedyna z tej rodziny, hrabina matka została pochowana na cmentarzu w Żmigrodzie. Można sobie wyobrazić jak wyglądały jej ostatnie lata: była rozżalona, smutna, zgorzkniała. Nie podwoziła już dzieci karetą, nie zapraszała nikogo do ławki kolatorskiej, we dworze mieszkała sama, po parku spacerowała sama.

Red. - W tym dworze, który rozebrali włodarze gminy na początku lat 80-tych i po tym parku, do którego teraz strach wejść?

P. Figura - Tu chyba powinien się zacząć nowy wywiad, ale już nie ze mną...

Red. - Dziękuję za rozmowę.

P. Figura - Dziękuję.

 

SP_READ_MORE

Ja wam sołtysa nie wybierałem!

Złośliwie można by powiedzieć tak: o 15 miejsc w Radzie Gminy ubiegało się 38 kandydatów, a o 19 stanowisk sołtysa ubiega się tylko 26. Różnica polega zapewne na tym, że bycie radnym nie wiąże się z jakimikolwiek obowiązkami, bo wystarczy przyjść na sesję (za co w miejscu pracy otrzymuje się dzień wolny) i podnieść rękę, wtedy, gdy wszyscy podnoszą, podpisać listę, wziąć dietę i iść do domu. Gorzej jest z byciem sołtysem, bo nie dość, że się w miejscu pracy nie dostaje wolnego, to jeszcze trzeba coś od czasu do czasu zrobić, bo mieszkańcy pytają i żądają: a to odśnieżonych dróg, a to oświetlenia, a to coś tam jeszcze...

Wybory sołtysów odbędą się 29 września i rzeczywiście, nawet tam, gdzie jest tylko jeden kandydat, będą to wybory, bo władze naszej Gminy w 2022 roku postanowiły zmienić statuty sołectw. Wcześniej bowiem było tak, że tam gdzie był tylko kandydat był on powoływany bez przeprowadzenia wyborów. Być może ta zmiana nastąpiła pod wpływem naszych artykułów, ale – tradycyjnie – nie będziemy sobie niczego przypisywać, kierując się zasadą, że to co pozytywne w naszej Gminie jest wyłączną zasługą urzędującego wójta, a to pozostałe jest winą wszystkiego innego...

Patrząc obiektywnie, to na 19 sołectw tylko w Jaworzu nie znalazł się ani jeden chętny, przez co sołtysa będzie wybierać zebranie wiejskie. W 10 sołectwach będą nie tyle wybory, co raczej swoiste referendum, gdzie oceniany będzie kandydat. Oczywiście, warto przypomnieć, że jeżeli ktoś chce, by kandydat był sołtysem to należy głosować na „tak”. Raczej w tych okręgach wyborczych jakiejś imponującej frekwencji nie należy się spodziewać. Wybory odbędą się w 7 sołectwach, gdzie przynajmniej jest 2 kandydatów, a w Nowym Żmigrodzie nawet 3!

Kandydatów na sołtysów generalnie można podzielić na 3 grupy. Pierwsza to ci, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy sprawy ich miejscowości w ogóle ich nie interesują a startują tylko dlatego, że mają czas a 800 zł miesięcznie – jak to mówią – piechotą nie chodzi. I lepiej je mieć w kieszeni niż nie mieć.

Druga grupa to ci, których znajomi przekonali do startu, bo nie było innych chętnych a ktoś tym sołtysem musi w końcu zostać. Jak to się mówi: prochu nie wymyślą, dietę wezmą. Nie pomogą, nie zaszkodzą.

Trzecia grupa to ci, którym się wydaje, że dopiero w momencie, gdy oni staną na czele to wszystko - niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - się zmieni. Ta grupa, mimo swojej naiwności (za parę lat sami to zrozumieją), jest naprawdę godna poparcia, bo tylko tacy ludzie, w tym marazmie w którym od paru lat tkwi nasza gmina, mogą coś zmienić.

Jakby ktoś nie wierzył, to zapytam: jak często w waszych miejscowościach odbywają się zebrania wiejskie? Raz na rok czy częściej? A wiecie, że sołtys jest – jak to się ładnie mówi – organem wykonawczym zebrania wiejskiego? Skoro zatem tych zebrań jest tyle, ile jest to jakie decyzje sołtys ma wykonywać? Pójdzie na sesję, jak będzie miał ochotę i wolny czas, posłucha kazania wójta i ... będzie milczał, bo doskonale – jak każdy z nas – wie, że z władzą gminną lepiej żyć w zgodzie.

Mimo tego sceptycyzmu warto jednak zauważyć, że sołtysi (zwłaszcza sołtyski) w poprzedniej kadencji stanowiły grupę znacznie odważniejszą w swej zbiorowości niż radni, więc i tak może się zdarzyć, że będzie podobnie. Jako, że jakichś tych sołtysów wybrać trzeba, więc przedstawiamy kandydatów.

Brzezowa

Maria Homlak
Edward Opałka

Desznica

Stanisław Piwowarczyk - sołtys

Grabanina

Dawid Kmiecik – sołtys, radny

Kąty

Józef Pec
Tadeusz Źrebiec – sołtys

Łężyny

Henryk Czaja – sołtys
Marlena Filip-Klocek

Łysa Góra

Klich Wojciech

Makowiska

Agnieszka Frączek – sołtys
Wioleta Wygnał

Mytarka

Kazimierz Dziadosz

Mytarz

Nawracaj Arkadiusz

Nienaszów

Anna Subik-Śląska
Łukasz Świątek

Nienaszów-Sośniny

Agnieszka Subik - sołtys

Nowy Żmigród

Maciej Bakuta
Jerzy Dębiec
Dorota Sysoł

Sadki

Hildegarda Baran

Siedliska Żmigrodzkie

Jan Bożętka – sołtys

Skalnik

Maria Adamska – sołtys

Stary Żmigród

Henryk Strzelec – sołtys, radny, przewodniczący Rady Gminy

Toki

Mirosław Jasionowicz
Adrian Wantuch

Jak z zestawienia widać o ponowny wybór ubiega się 9 z 19 sołtysów. Wśród kandydatów są też radni, byli radni albo kandydaci na radnych. Ta praca społeczna (za te 800 zł miesięcznie) jednak jakoś ludzi pociąga... Oczywiście, jeżeli ma się jakiś wybór, to lepiej iść na wybory niż nie iść, bo zawsze, przy jakiejś okazji, będzie można powiedzieć: głosowałem na ciebie, a ty nic nie robisz! 😊

SP_READ_MORE

Był kiedyś dwór

6 września 1944 r. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego wprowadził dekret o reformie rolnej. Jej politycznym celem było zniszczenie podstaw funkcjonowania ziemiaństwa – ludzi niezależnych ekonomicznie, cieszących się autorytetem środowisk lokalnych i popierających rząd polski na emigracji. Równie istotne dla nowej władzy było pozyskanie przychylności i poparcia obdarowanych ziemią chłopów; chodziło także o neutralizację niektórych grup społecznych, dotąd negatywnie nastawionych do PKWN. Na terenie gminy Nowy Żmigród były wówczas trzy wielkie posiadłości ziemskie, które podlegały reformie: w Nowym Żmigrodzie, Nienaszowie i Makowiskach.

Posługując się odpowiednią oprawą propagandową, komuniści otwarcie przyznawali się do antyziemiańskiego charakteru reformy. W odezwie Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej „Wszyscy do pracy przy realizacji reformy rolnej” ogłoszonej 3 października 1944 r. w Lublinie napisano: „[...] A równocześnie z tym zniknie z życia polskiego klasa ludzi, która od wieków już była nieszczęściem Polski. Znikną książęta, hrabiowie, magnaci, którzy doprowadzili do zguby szlachecką Rzeczpospolitę, którzy powodowali klęskę każdego z naszych powstań narodowych, którzy w odrodzonym państwie wprowadzili rządy karnych ekspedycji, Berezy i Brześcia. Zniknie jeden z głównych ośrodków faszyzmu i reakcji polskiej”.

W ramach reformy miano tworzyć samodzielne gospodarstwa rolne dla bezrolnych, robotników i pracowników rolnych oraz drobnych dzierżawców, a także upełnorolnić istniejące gospodarstwa o powierzchni poniżej 5 ha użytków rolnych. Przeznaczono na ten cel przejmowane bez wykupu, gospodarstwa mające powierzchnię powyżej 50 ha użytków rolnych (w województwach: poznańskim, pomorskim i śląskim – powyżej 100 ha). Nazywając rzecz po imieniu, był to zwykły rozbój, gdy pozbawiano ludzi majątku gromadzonego przez pokolenia. Oczywiście, dla zachowania pozorów mimo, że dekret o reformie pozbawiał (bez odszkodowania) ziemian całego majątku, teoretycznie zapewniał im środki do życia – przyznawał wywłaszczonym miesięczne „zaopatrzenie”. Kwota ta była niezależna od wielkości majątku i nie zawierała w sobie żadnych „elementów” odszkodowawczych. W praktyce przyznawanie tej tzw. renty ziemiańskiej szybko ograniczono do grupy osób niezdolnych do pracy, a później zamieniono na rentę inwalidzką w najniższym wymiarze.

Z drugiej natomiast strony dotychczasowym bezrolnym i małorolnym nie przyznano wystarczająco dużych parceli, by mogli zaspokoić swój głód ziemi i dążyć do dalszego wzbogacenia się. Nadziały rzędu 5 hektarów tworzyły gospodarstwa o przeciętnej powierzchni od 7 do 15 hektarów, a więc bardzo niewielkie. Przy bardzo ekstensywnym typie rolnictwa nie dawały one nadziei nie tylko na zarobek, ale nawet na utrzymanie stanu posiadania. Efektem był spadek produkcji żywności, niewielkie gospodarstwa były bowiem nierentowne i niewydolne. Nierzadko stosowano rolnictwo ekstensywne, nie produkowano bowiem wystarczającej ilości nawozów ani pestycydów, a te dostępne na rynku były za drogie względem dochodów chłopów. Reforma rolna była więc katastrofą z punktu widzenia gospodarczego, doprowadziła bowiem rolnictwo na skraj zapaści, oraz fiaskiem z punktu widzenia społecznego, zlikwidowała bowiem warstwę uprzywilejowaną, nie poprawiając jednocześnie znacząco warunków bytowych reszty chłopstwa.

Sądzę, że warto, po 80 latach, przypomnieć nazwiska ludzi, których ówczesna władza pozbawiła majątku.

Makowiska

Właściciel: Zofia Maria Ludwika Lisowiecka, ur. w 1887 roku w Opatkowicach; wdowa po zmarłym w 1923 roku Antonim Marianie Maurycym Lisowieckim

Powierzchnia całkowita: 176,83 ha

Grunty orne: 78,01 ha

Łąki: 10 ha

Pastwiska: 2 ha

Sady owocowe: 1,5 ha

Tereny zabudowane: 2 ha

Drogi: 1,49 ha

Rowy: 1,15 ha

Lasy: 79,18 ha

Parki: 1,5 ha

Nienaszów

Właściciel: Władysław Gruszczyński.

Powierzchnia całkowita: 188,62 ha

Grunty orne: 72,3 ha

Łąki: 23 ha

Pastwiska: 8,6 ha

Sady owocowe: 0,85 ha

Tereny zabudowane: 1,15 ha

Wody: 1,7 ha

Drogi: 2,81 ha

Lasy: 76,7 ha

Parki: 2 ha

Nowy Żmigród

Właściciel: Stanisław Potulicki

Powierzchnia całkowita: 261,03 ha

Grunty orne: 109,59 ha

Łąki: 4,1 ha

Ogrody użytkowe: 2,28 ha

Sady owocowe: 0,57 ha

Tereny zabudowane: 1,15 ha

Drogi: 1 ha

Lasy: 141,19 ha

Parki: 1,15 ha

Koniec ziemiaństwa oznaczał przy tym zagładę dużej części ocalonego z wojennej zawieruchy dziedzictwa narodowego. Znajdowało się ono w ziemiańskich dworkach, które skazano na zniszczenie lub rozgrabienie. Koszty reformy rolnej okazały się zbyt wysokie, korzyść zaś zbyt mała.

Podczas parcelowania majątków dochodziło do różnych incydentów; różne też były postawy wobec konieczności pozostawienia we dworach i pałacach dzieł sztuki i wartościowych obiektów. Wielu ziemian szczególnie ciepło wspomina udzielaną w tym okresie przez ludność wiejską pomoc przy ocaleniu pamiątek rodzinnych i części najbardziej potrzebnych ruchomości.

Mimo że propaganda podkreślała opór ziemiaństwa, sił reakcyjnych i „przedwrześniowych” wobec reformy, chłopi zajęli postawę wyczekującą. Byli oni niepewni znaczenia i trwałości aktu reformy i czekali na wyjaśnienie się politycznej przyszłości kraju. Oczywiście, z czasem chłopi ziemię, a zwłaszcza lasy, kupowali. Czasami warto zapytać ojców czy dziadków, czy skorzystali na dobrodziejstwie tego, że inni zabrali komuś majątek a im sprzedali...

SP_READ_MORE

Jak chodnik w Tokach budowano

27 marca 2024 roku lokalne portale internetowe informowały: Władze powiatu jasielskiego konsekwentnie realizują zadania inwestycyjne polegające na budowie nowych chodników. Wczoraj, tj. 26 marca, starosta jasielski Adam Pawluś odwiedził plac budowy chodnika w ciągu drogi powiatowej Nr 1896R Krosno – Kobylany – Toki w miejscowości Toki, oceniając postęp prac. W Tokach ma powstać 266 m chodnika, który znacznie poprawi bezpieczeństwo pieszych. Podobne inwestycje przez niemal dwie kadencje starosty jasielskiego Adama Pawlusia były prowadzone we wszystkich gminach na terenie całego powiatu. W tym czasie powstało pond 40 km nowych chodników i wciąż powstają kolejne. Dzięki licznym inwestycjom infrastruktura drogowa w powiecie jasielskim jest coraz lepsza i obecnie trudno sobie wyobrazić, że tych wszystkich chodników mogłoby nie być. Bowiem powstają one nawet w najmniejszych miejscowościach, z myślą o bezpieczeństwie mieszkańców.   W spotkaniu udział wzięli: Adam Pawluś – starosta jasielski, Grzegorz Pers – etatowy członek Zarządu powiatu w Jaśle, Katarzyna Kaszowicz – dyrektor Powiatowego Zarządu Dróg w Jaśle, Michał Kuznecki – radny Rady Gminy Nowy Żmigród oraz Dorota Romanek – przewodnicząca KGW Toki. Notce towarzyszyło piękne zdjęcie z udziałem m.in. ww. osób z których większość – co za niesamowity zbieg okoliczności! – kandydowała do różnego szczebla władz samorządowych…

27 czerwca 2024 roku przypadkowo przejeżdżałem przez Toki i im bardziej wypatrywałem tych 266 metrów chodnika tym bardziej go nie widziałem. Lekko zdziwiony sprawdziłem Platformę Zakupową Powiatu Jasielskiego chcąc się dowiedzieć kiedy był ogłoszony przetarg, kto go wygrał i przede wszystkim, dlaczego zwycięzca przetargu rozpoczął pracę 26 marca a po 3 miesiącach jak chodnika nie było tak dalej go nie ma. Ale im bardziej szukałem informacji o rozstrzygnięciu przetargu na budowę chodnika w Tokach tym bardziej jej nie było. Całkiem już zdziwiony skierowałem zapytania do Starostwa Powiatowego i Powiatowego Zarządu Dróg o podanie daty rozstrzygnięcia przetargu. Jako, że czas mijał a odpowiedź nie nadchodziła zadzwoniłem do Starostwa pytając o tę sprawę: ze Starostwa odesłano mnie do Powiatowego Zarządu Dróg, z PZD do Starostwa, ze Starostwa do PZD, z PZD do Starostwa, ze Starostwa do PZD, gdzie na końcu zostałem poinformowany, że pracownica zajmująca się udzielaniem odpowiedzi jest akurat na urlopie. Bywa. Przez chwilę czułem się niczym piłeczka tenisowa odbijana przez dwóch graczy… 😊 W końcu 10 lipca 2024 roku otrzymałem odpowiedź z Powiatowego Zarządu Dróg w której znalazło się stwierdzenie, iż: /…/ na budowę chodnika nie został ogłoszony przetarg, ani przeprowadzone rozpoznanie, wszelkie prace przy budowie przedmiotowego chodnika zostaną wykonane przez pracowników PZD w Jaśle” /…/”. Powtórzę: na budowę nie został ogłoszony przetarg, chodnik zostanie sfinansowany ze środków PZD i wybudowany przez pracowników PZD! Czy to nie jest piękne? Gdy np. budowano chodnik w Łężynach gmina Nowy Żmigród dołożyła się zarówno do projektu, jak i do budowy! A tu taki piękny gest ze strony PZD! By się dowiedzieć, ile wynosi wartość tego gestu nawet zapytałem o to i otrzymałem odpowiedź, że kosztorys opiewa na ponad 569 tys. zł. Powtórzę: 569 tys. zł. Uściślając: PZD postanowił nie ogłaszać przetargu ani nawet przeprowadzać rozpoznania cenowego, co rodzi szereg następnych pytań w rodzaju: czy budowa na podstawie przetargu byłaby droższa czy tańsza? Oczywiście, jeżeli droższa to rozwiązanie w rodzaju wykonania chodnika przez pracowników PZD jest logiczne, jeżeli droższa to rodzi to następne pytania: dlaczego w innych przypadkach ogłaszano przetargi? Pytanie, ile w taki sposób wykonano chodników na terenie powiatu jasielskiego w latach poprzednich pozostało na razie – mam nadzieję – bez odpowiedzi, bo PZD zażyczył sobie podania „uzasadnionego interesu społecznego”. Ciekawe, czy odpowiedź: Analiza finansowania wykonywanych przy drogach powiatowych chodników wskazuje, że budowa następowała w efekcie zawartych porozumień między Starostwem Powiatowym w Jaśle a poszczególnymi Urzędami Gmin dotyczącymi partycypacji w kosztach budowy bądź projektowania. Przypadek, który dotyczy korespondencja wydaje się przypadkiem nietypowym, dlatego w szeroko pojętym interesie społecznym jest zweryfikowanie ilości tego typu rozwiązań, gdy PZD wykonuje chodnik bez przetargu za pomocą własnych pracowników. Pozwalam sobie mniemać, iż opinia publiczna ma prawo wiedzieć, czy było to zdarzenie jednostkowe czy stanowi ono normalną procedurę budowy chodników przy drogach powiatowych będących w gestii Powiatowego Zarządu Dróg znajdzie uznanie wśród powiatowych decydentów? Ale z drugiej strony, każdego mieszkańca gminy Nowy Zmigród, a zwłaszcza mieszkańca Toków powienien cieszyć tak taki gest wartości 569 tys. zł. Bo pomyślmy, że na inne, finansowane przez powiat inwestycje drogowe w naszej gminie są jakieś oczekiwania, jakieś żądania finansowej partcypacji, a tu nic: zrobimy to dla was, mieszkańcy Toków z własnych środków! Wzruszająca historia! Naprawdę!

W „Planie wydatków budżetu Powiatu Jasielskiego na inwestycje i zakupy inwestycyjne na 2024 rok” próżno szukać budowy chodnika w Tokach; można za to znaleźć takie pozycje jak „Budowa chodnika w ciągu drogi powiatowej nr 1898R Chorkówka-Faliszówka-Nienaszów w miejscowości Nienaszów” czy „Budowa chodnika w ciągu drogi powiatowej nr 1902R Stary Żmigród-Łysa Góra”. Od razu jednak przestrzegam tych, którzy już się cieszyli z tego, bo na te 2 inwestycje w 2024 roku powiat jasielski zamierza wydać po 1 000 zł. Słownie: tysiąc. Śmieszne czy żałosne?

Moją uwagę zwróciła jednak pozycja „Budowa chodników przy drogach powiatowych” na które jasielskie starostwo powiatowe – za pośrednictwem PZD - zamierza przeznaczyć 738 tys. zł. Przeznaczenie tych pieniędzy znajduje się w „Objaśnieniach do projektu planu wydatków w zakresie inwestycji na 2024 r.” i obejmuje ono „budowę chodników przy drogach powiatowych obejmujących kontynuację nie dokończonych budów a rozpoczętych w 2023 r. oraz budowę nowych podjętych uchwałą Zarządu Powiatu”. I to z tych pieniędzy zostanie prawdopodobnie sfinansowana budowa chodnika w Tokach, która ma zostać zakończona do końca sierpnia bieżącego roku.

Podsumowując: Zarząd Powiatu przedstawia radnym projekt budżetu, która zawiera pozycję „budowa chodników przy drogach powiatowych”. Za projektem głosują radni z tej opcji politycznej, która stanowi większość w Radzie Powiatu. Zarząd Powiatu w zależności od potrzeb wyborczych (nazywajmy rzeczy po imieniu!) decyduje, że dla osiągnięcia dobrego wyniku wyborczego przez osobę z komitetu wyborczego wskazane jest, by w Tokach ogłosić budowę chodnika. Przyjeżdżają samorządowi notable i robią sobie zdjęcia - być może dzięki temu paru z nich otrzymało mandaty. Jest po wyborach, więc sprawa ucicha, bo któż pamięta jeszcze obietnice, które składali kandydaci? Ale zaczyna się robić trochę nieciekawie, bo ktoś zaczyna się sprawą interesować i trzeba coś z nią zrobić. Zatem trzeba chodnik wybudować, by nie było kolejnej afery a ktoś nie zaczął zastanawiać się czym różni się medialna „afera” Funduszu Sprawiedliwości od budowy chodnika w Tokach? Moim zdaniem niczym, bo to jest ten sam schemat stosowany przez samorządowców w całym kraju, gdy przed wyborami zaczynają dziać się inwestycyjne cuda zwłaszcza tam, gdzie kandydaci aktualnego obozu władzy potrzebują głosów wyborców.

Pozostaje jednak kilka pytań: jakie są kryteria, które decydują o tym, że w miejscowości X buduje się chodnik a nie robi się tego w miejscowości Y? I pozostaje to pytanie: jak czują się radni, którzy przekonywani krasomówczym talentem wójta gminy w której mieszkają podejmują decyzję o wydaniu środków gminnych na budowę chodnika, gdy czytają, że starostwo jak naprawdę chce to sfinansuje budowę chodnika z własnych środków? Oczywiście to, że budowę zacznie tuż przed wyborami nie ma najmniejszego znaczenia. Prawda? 

SP_READ_MORE