Piotr Figura jest z wykształcenia bibliotekarzem i znanym regionalistą, którego pasją jest przywracanie wiedzy o czasach i ludziach, którzy tworzyli historię Nowego Żmigrodu przed II wojną światową. Rozmawiamy z nim o rodzinie Potulickich, właścicielach dworu w Nowym Żmigrodzie. Tekst obowiązkowy dla każdego miłośnika historii Nowego Żmigrodu...
Red. - Panie Piotrze umawialiśmy się na wywiad o ostatnich właścicielach Nowego Żmigrodu...
P. Figura - A w międzyczasie napisał Pan krótki artykuł o upaństwowieniu majątków należących do ziemiaństwa z terenów obecnej gminy i wśród nich wymienił pan Nowy Żmigród.
Red. - Tak. Jako właściciel jest tam podany Stanisław Potulicki.
P. Figura - Jedna z komentujących zapytała: Ciekawe jakie były dalsze losy tych ludzi? Tych, czyli właścicieli.
Red. - Pan wie jakie były ich losy?
P. Figura - Każdy może się dowiedzieć jakie były wcześniejsze i dalsze ich losy, bo najmłodszy syn hrabiego Stanisława - Kazimierz (1929-2015), który kilka razy odwiedził Nowy Żmigród, to opisał. Ukazały się na łamach „Regionu Żmigrodzkiego” w 12 częściach pod wspólnym tytułem „Z lamusa moich wspomnień”. Opracowała je Beata Baraś, a znajdziemy je w numerach od marca 2007 do lutego 2008.
Red. - A tak w skrócie?
P. Figura - W najkrótszym skrócie, to ta rodzina, czyli Stanisław Potulicki, jego żona Maria i trzej synowie Antoni, Andrzej i Kazimierz, w II RP wiedli spokojne życie w swoim majątku Ostrynia niedaleko Stanisławowa. Dzisiaj to Ukraina, wtedy to były tzw. kresy. Gdy wybuchła II wojna, Potuliccy stamtąd uciekli, bo “woleli” niemiecką okupację od sowieckiej. Po wielu przejściach zjawili się we dworze w Żmigrodzie, gdzie mieszkali od wiosny 1941 do początku sierpnia 1944. Potem, znowu - po wielu przygodach - przedostali się na wybrzeże i ostatecznie jesienią 1948 uciekli przed komunizmem do USA. Bardzo polecam te artykuły p. Kazimierza. To skarbnica wiedzy o dworze i samym Nowym Żmigrodzie z czasów II wojny światowej. Ciekawe czy ktoś pamięta, że to nikt inny tylko Stanisław i Maria Potuliccy wskazali ks. Władysława Findysza na proboszcza Nowego Żmigrodu. Jako kolatorowie parafii o tym zdecydowali.
Red. - Chwileczkę. Mówi pan, że Potuliccy mieszkali tu niespełna 3 lata i tylko w czasie II wojny światowej? Przecież byli właścicielami dóbr Żmigród od 26 października 1890 roku.
P. Figura - Mówi Pan o innej rodzinie Potulickich, innej gałęzi tego rodu. Mówi pan o ludziach starszych o jedno pokolenie.
Red. - Czyli były dwie rodziny Potulickich, które mieszkały w Żmigrodzie?
P. Figura - Tak. Dwie. O ile o życiu tej drugiej, dzięki wspomnieniom pana Kazimierza, wiemy dość dużo, to losy tej pierwszej nie są szerzej znane. Krąży za to wiele plotek, przekazywanych już niemal przez 100 lat. Kilka z nich udało mi się je zweryfikować, kilka potwierdzić.
Red. - Co to za plotki?
P. Figura - Przeróżne, ktoś z talentem pisarskim mógłby pokusić się o niezłą powieść o ziemianach, bo jest tu i mezalians, i hazard, a więc i utrata majątku, a potem samobójstwo.
Red. - A co wiemy na pewno?
P. Figura - Że właściwie jest to historia czterech osób. Pierwsza osoba dramatu to Franciszek Potulicki (1843-1912), czyli hrabia ojciec. Druga to hrabina matka - Franciszka z Badenich Potulicka (1852-1939).
Red. - To ona jest pochowana na cmentarzu w Nowym Żmigrodzie.
P. Figura - Tak. Jako jedyna z tej czwórki, o której chcę mówić. Trzecią osobą dramatu jest hrabia syn, czyli Władysław Potulicki (1878-1935). Czwartą jest synowa - Helena z Potockich Potulicka (1875-1936).
Red. - A ile aktów ma ten dramat? Poza tym, czy to komedia, czy…
P. Figura - Zdecydowanie tragedia. Aktów może być 4, tyle ilu bohaterów.
Red. - Przecież szlachta, ziemianie to wybrańcy losu. Co mogło pójść nie tak?
P. Figura - To moja ocena, bo znam całość historii i znam ją od kilku lat, już mi się uleżała w głowie. Pan i czytelnicy możecie ocenić sami.
Red. - No to zacznijmy...
P. Figura - Zacznijmy od Franciszka Potulickiego. Urodził się w Krakowie w 1843, był jednym z ośmiorga dzieci Kazimierza i Barbary z Wielopolskich. Jego ojciec - Kazimierz (1793-1871) był oficerem ułanów armii Księstwa Warszawskiego, a więc walczył pod Napoleonem, a potem w powstaniu listopadowym. To bohater narodowy odznaczony Złotym Krzyżem Virtuti Militari. Rodzeństwo Franciszka to paleta różnorodnych osobowości, z których dość ciekawy był ks. Adam Potulicki (1849-1920), który piął się po szczeblach “kariery”, przez jakiś czas pracował w Watykanie i był kandydatem na arcybiskupstwo w Gnieźnie, a więc stanowisko prymasa. Hrabia Franciszek powołania nie miał, więc musiał się ożenić i powiększyć dobra Potulickich herbu Grzymała. Dokładnie nie wiem co do niego należało, w jednym ze wspomnień przeczytałem, że miał jakieś dobra na Litwie, ale stracił je przez nieuczciwego wspólnika, czy też pomocnika… Litwa to był wtedy zabór rosyjski, więc syn powstańca listopadowego nie miałby tam łatwego życia. Podejrzewam więc, że Franciszek wędrował między Krakowem a Lwowem. Zabór austriacki był bardziej liberalny i można było tu robić interesy, bez tak wielkiej ingerencji w nie państwa. I też bez narodowowyzwoleńczych obciążeń.
Red. - Czy skończył jakieś studia?
P. Figura - Na pewno uczył się administrować i zarządzać, ale czy uzyskał jakiś dyplom? Nie wiem. To był inny świat, urodzenie było ważniejsze niż wykształcenie, ale bez wykształcenia daleko by nie zaszedł.
Red. - No a powstanie styczniowe? Miał wtedy 20 lat. Zaangażował się?
P. Figura - Nie i to jest pewne. W pośmiertnym wspomnieniu o Franciszku czytamy, że “nie dane mu było, jak jego przodkom stanąć z mieczem na polu bitwy w obronie ojczyzny”, że polem jego walki była gospodarka: “wznosił przemysł, ulepszył stosunki rolnicze, popierał zakładanie szkół i kas gminnych, słowem robił wszystko, aby postęp i dobrobyt kraju podnieść i powiększyć”. O tym jeszcze coś powiem, ale na razie skupmy się na jego małżeństwie.
Red. - Na pewno z dobrą partią, czyli majętną hrabianką?
P. Figura - A jakże! Franciszek miał 34 lata, gdy ożenił się z 25-letnią Franciszką Badeni. Ślub odbył się we Lwowie w Kościele św. Andrzeja, przy klasztorze Bernardynów. I tu ciekawostka z naszych stron. W tym klasztorze ostatnie lata życia spędził św. Jan z Dukli, tam też zostały umieszczone jego relikwie. O przyjęciu weselnym Potulickich nic nie wiem, ale na pewno było wystawne. Na takie przyjęcia goście, zwłaszcza ta męska część, ubierali się w tradycyjny szlachecki strój: kontusz, żupan, pas, na nogach baczmagi, a na głowie konfederatka lub kołpak. No i oczywiście karabela, czyli szabla. Kobiety raczej szły za współczesną modą i zakładały swoje najwspanialsze suknie i kapelusze, często sprowadzone z zagranicy. To wesele na pewno było barwnym widowiskiem.
Red. - A co panu wiadomo o Franciszce Badeni?
P. Figura - Franciszka Felicja Maria Magdalena z hrabiów Badenich... Urodziła się w Boryniczach w obwodzie lwowskim w 1852. Była jedynaczką i gdy wychodziła za mąż była sierotą. Jej rodzice zmarli bardzo wcześnie. Matka, Michalina z domu Czacka odeszła gdy dziewczynka miała 2 latka, a ojciec Aleksander Badeni osierocił córkę, gdy miała lat 17. I gdy myślimy sobie o tym, że rozmawiamy o wyższej klasie społecznej, o ziemiaństwie, o “błękitnej krwi”, o ludziach, którym nigdy w życiu głód nie zajrzał w oczy, którzy mieli zawsze ciepło i wygodnie, w przeciwieństwie do chłopstwa, z którego wywodzi się zdecydowana większość z nas, to...
Red. - ...to nie możemy zapominać, że to też byli ludzie, których dotykały nieszczęścia?
P. Figura - Tak. Dotykały. Franciszka miała oczywiście wielką i wpływową rodzinę rozsianą po całej Europie, bo wśród jej krewnych byli politycy, oficerowie powstań, ministrowie, działacze społeczni, był nawet premier rządu austriackiego. Ale na pewno śmierć rodziców naznaczyła ją na całe życie.
Red. - Ślub Franciszka z Franciszką był w 1877, a Żmigród kupili w 1890. Gdzie Potuliccy mieszkali przez te 13 lat?
P. Figura - Mieszkali w różnych miejscach. Oprócz Lwowa, gdzie mieli dom i Krakowa, gdzie mieli mieszkanie, to z tego co wiem, mieszkali w majątku, który Franciszka wniosła jako posag - w Glinianach. Cały czas znajdujemy się na wschodzie, dzisiaj to Ukraina, wtedy to około 4-tysięczne miasto w powiecie Przemyślany w Królestwie Galicji i Lodomerii, które było częścią Cesarstwa Austriackiego. Dwór stał gdzieś na przedmieściach. Franciszek szybko wziął się do gospodarowania, a jeśli chodzi o spółdzielczość, to włączył się w nurt życia tego miejsca, gdzie zaczęło działać towarzystwo zaliczkowe, towarzystwo tkackie i szkoła tkaczy. W Glinianach, 40 km od Lwowa powstał ośrodek produkcji kilimów, ozdobnych tkanin wykonywanych ręcznie z wełny na osnowie wełnianej lub lnianej. Franciszek Potulicki bardzo wspierał tę inicjatywę, dawał pieniądze np. na utrzymanie szkoły tkackiej. No i wybrano go na stanowisko w administracji, w 1880 został zastępcą prezesa Rady Powiatowej w Przemyślanach, więc pole jego działalności znacznie się rozszerzyło.
Red. - Czy był sprawnym zarządcą?
P. Figura - Skoro nie splajtował, to chyba tak. Nie każdy ziemianin był dobrym biznesmenem, przecież wielu z nich zbankrutowało lub wpadło w wielkie długi. Nie trzeba daleko szukać - Władysław Stadnicki w połowie XIX wieku w ten sposób stracił Żmigród. Nie każdy ziemianin umiał gospodarować w czasach bez darmowej siły roboczej, czyli pańszczyzny. Akurat Franciszek umiał. Żeby uniknąć bankructwa, trzeba coś wytwarzać i sprzedawać to z zyskiem, a zysk gromadzić, ale i umiejętnie inwestować w rozwój. W gospodarstwie rolnym wytwarza się płody rolne. Na ukraińskich czarnoziemach, w okolicach Glinian plony na pewno były dobre. O prospericie Potulickich świadczy też fakt, że gdy w 1888 w Glinianach wybuchł wielki pożar, to Potulicki bardzo się zaangażował w ratowanie dobytku zwykłych ludzi, np. wysłał dworską straż ogniową do gaszenia. Pomagał też pogorzelcom dźwignąć się po tragedii, stanął na czele komitetu zbierającego dla nich pieniądze, ale i sam wpłacał duże sumy. Wygląda na to, że miał duże zasoby i możliwości. Pogorzelców już na drugi dzień odwiedziła też jego żona Franciszka.
Red. - A jak mu szło w małżeństwie?
P. Figura - Chyba dobrze, skoro w rok po ślubie urodził mu się syn. Jak się potem okazało, jedyny.
Red. - No proszę, a więc jak to mówią: nieustanne pasmo oszałamiających sukcesów?
P. Figur - No właśnie. Sukcesów miał sporo, a biograf i genealog rodu Potulickich uważał, że za mało... Proszę sobie wyobrazić, że Sławomir Leitgeber w książce “Potuliccy”, gdzie są spisane wszystkie gałęzie tego rodu, pisze, że w latach 1880-1885 Franciszek był posłem na Sejm Krajowy. Jestem przekonany, że to nieprawda. Nie znalazłem na to potwierdzenia. We wspomnieniu pośmiertnym Franciszka też nie ma o tym mowy.
Red. - Różne rzeczy się pisało, różne się pisze... Chyba dochodzimy do momentu zakupu dóbr żmigrodzkich?
P. Figura - Potuliccy kupili ten majątek w 1890 od niejakiego hr. Jana Lewickiego, ale nie po to, żeby się tu przeprowadzić. Ich główną siedzibą nadal pozostały Gliniany, co więcej w 1895 Franciszek został wybrany na prezesa Rady Powiatowej w Przemyślanach. To chyba jasne, że swoje życie związał z tamtym terenem. A Żmigród? Myślę, że to dla niego przede wszystkim biznes: 11 tys. morgów, czyli ponad 6 tys. hektarów różnych gruntów i lasów. Myślę, że już wtedy planował założenie tartaku. Zatem kupili majątek, którego częścią był folwark z dworem i choć nie mieszkali tu na stałe - majątkiem zarządzał plenipotent - to spędzali tu kilka tygodni w miesiącach letnich. Jest na to dowód w pamiętniku pt. “My i nasze Siedliska” Matyldy z Windisch-Graetzów Sapieżyny. Wspomina ona, że gdy jej mąż Paweł Sapieha został starostą jasielskim (lato 1895), pierwsze co zrobił, to odwiedził Potulickich w Żmigrodzie. Znajduje się tam ich krótka charakterystyka: “Państwo Potuliccy byli nadzwyczaj mili i kulturalni ludzie, pełni życia i wesołości (...) Pani Franciszkowa była (...) pełna uroku, spokojniejsza, nam bardzo przychylna.” Niestety opis tej wizyty to tylko kilka zdań. Aha, jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. O tym się często zapomina, ale Potuliccy mieli też dworek w Kątach. Tam też bywali, były okresy, że częściej niż w Żmigrodzie.
Red. - Czy są z tego okresu jakieś inne pamiętniki, czy wspomnienia, które wymieniają Potulickich?
P. Figura - Na przykład urodzona w Żmigrodzie w 1896 Maria Nowosielska, później Kołsut napisała: “Pamiętam hrabinę Potulicką od wczesnego dzieciństwa. Miała ławkę w kościele obok wielkiego ołtarza. Dwór stał nad Wisłoką, blisko Żmigrodu. Do kościoła jeździła powozem i po drodze zabierała spotykane dzieci. Dzieci znały ją i lubiły. To była starsza, bardzo przystojna osoba. Często częstowała dzieci słodyczami, a w kościele siadały w ławce razem z nią. To była wielka uciecha. I ja tam często siadywałam.” Trzeba pamiętać, że to są wspomnienia, w których czas dzieciństwa jest trochę idealizowany. No ale i faktów tam sporo, np. to, że u dworskich ogrodników można było kupić sadzonki i nasiona. A także to, że hrabina prowadziła ochronkę dla dzieci. Mało o tym wiem i wydaje mi się, że jest to sprawa późniejsza, już po 1900, a może i 1910. Na pewno znajdowała się w miejscu, gdzie dzisiaj jest ośrodek zdrowia, ten budynek bliżej schodów. Prowadziły ją chyba siostry Szarytki z Przeworska, a utrzymywała hrabina. Brała więc jakąś odpowiedzialność za ludzi, którzy mieszkali w obrębie jej majątków. W Glinianach było podobnie, w gazetach z epoki co rusz można natrafić na wiadomości o tym, że Franciszka włącza się w jakieś działania charytatywne, zbiórki, kwesty, pomoc materialną biednym.
Red. - To wygląda na takie działanie dwutorowe. Franciszek rozwija majątek gospodarczo, a Franciszka społecznie, kulturowo.
P. Fgura - Ja nie umiem ocenić skali działania Franciszki. Ile dzieci przyjmowano w tej ochronce? Czyje to były dzieci? Czy było zorganizowane dożywianie? Nic na ten temat nie wiem.
Red. - A skala działań Franciszka?
P. Figura - To co innego. Tu łatwiej coś powiedzieć. Jego zabiegi miały rozmach. Tartak był największym przedsiębiorstwem w okolicy, ale o skali jego zaangażowania niech świadczy też fakt, że w 1896 notarialnie zobowiązał się wesprzeć finansowo budowę kolei linii Jasło - Żmigród - Konieczna kwotą bliską pół miliona złotych reńskich. Zrobił to warunkowo i gdy okazało się, że kolej ominie Żmigród, swoje zobowiązanie wycofał. Oczywiście zrobił to, żeby uzyskać licencję na budowę i kontrakty z państwem. Wyobraźmy sobie tylko, że ten projekt by się powiódł...
Red. - Nie mam tak bujnej wyobraźni. Wolę rozmawiać o konkretach. Tartak to jest konkret.
P. Figura -O historii tartaku pisał Eugeniusz Morawski w 2003 (“Region Żmigrodzki” 2/03 - 10/03). Czytamy tam, że w obrębie majątku żmigrodzkiego Potuliccy kupili dwa tartaki typu gospodarczego - w Nieznajowej i Czarnem. Oba były napędzane kołami wodnymi. Jako, że były bardzo daleko od dworów w Żmigrodzie, czy też Kątach i trudno było nimi zarządzać, to hrabia zlikwidował je i bardzo blisko swojej siedziby, na lewym brzegu Wisłoki kazał wybudować jeden wielki tartak. To teren wsi Mytarka. Bliskość rzeki oczywiście nie była przypadkowa. Stały dostęp wody był potrzebny zakupionej w 1896 maszynie parowej, ale zdecydowały o tym też względy bezpieczeństwa. Gdyby w tartaku wybuchł pożar, to można go było łatwo ugasić. Tartak na pełnych obrotach zaczął działać końcem 1897 lub początkiem 1898.
Red. - Budowa musiała trochę trwać, więc chyba Franciszek Potulicki w tym czasie mieszkał tu dłużej.
P. Figura - Podejrzewam, że tak było. Od zakupu maszyny parowej do jej testów, a potem uruchomienia dosłownie na “pełną parę”, minęło kilka miesięcy. Bardzo ciekawy pamiętnik zostawił po sobie Franciszek Gryziec z Kątów i tu znowu wspomnę “Region Żmigrodzki”, gdzie między październikiem 2005, a majem 2006 ukazywały się jego “Rodzinne opowieści”. Zaskakująco dużo czytamy tam o rodzinie Potulickich, o dworku w Kątach, o tartaku. Czytając go można odnieść wrażenie, że główną siedzibą Potulickich były Kąty. Trudno w to uwierzyć, bo dwór w Żmigrodzie był po prostu większy i wygodniejszy. Ale może przed I wojną światową częściej bywali tam? A może w Żmigrodzie trwała przebudowa dworu i właściciele doglądając jej, mieszkali w Kątach. Znalazłem informację, że przebudowę żmigrodzkiego dworu zaprojektował Tadeusz Stryjeński. Jeśli to się potwierdzi, to byłaby gratka.
Red. - A co wiadomo o Władysławie Potulickim?
P. Figura - Władysław Maria Antoni Aleksander Kazimierz Potulicki urodził się w 1878 w Glinianach. Na pewno się wykształcił, ale nie mam pewności gdzie. Podejrzewam, że część edukacji mógł odbyć we Lwowie lub Chyrowie. Wspomniany już Franciszek Gryziec z Kątów wspomina, że Władysław studiował w Krakowie i Wiedniu. Trzeba by to sprawdzić. Trudno powiedzieć o nim coś więcej, zwłaszcza, że opinię o nim ukształtowało to, co robił już jako dojrzały człowiek. Pewne jest jednak, że 16 kwietnia 1910 roku we Lwowie 32-letni Władysław Potulicki ożenił się z 35-letnią Heleną Potocką.
Red. - Czy to ten zapowiadany mezalians?
P. Figura - Tak. To był mezalians. I to nie jest plotka, bo słyszałem to z ust ludzi, którzy usłyszeli o tym od samej hr. Franciszki Potulickiej. Często powtarzała, nawet postronnym, że syn ją zawiódł, bo ożenił się z biedną dziewczyną “i w dodatku z aktorką”. Plotki są inne. Podobno Władysław nie powiadomił rodziców o swoim ślubie. Trudno w to uwierzyć, chociaż zastanawiające jest to, że żadna znana mi lwowska gazeta o tym ślubie nie napisała. Takie informacje w dziennikach, to była codzienność. A tu? Nic. Kto wie, może ten ślub rzeczywiście odbył się w tajemnicy? Może Władysław chciał uniknąć napomnień lub ultimatum ze strony rodziców? Postawił ich przed faktem. No i jak to w mezaliansach bywa, uczucie było ważniejsze niż morgi.
Red. - A to naprawdę był mezalians? Kim była wybranka Władysława?
P. Figura - Helena Dominika z Potockich urodziła się we Lwowie w 1875 roku. Jej rodzicami byli Jozafat (lub Józef) i Domicella z Iwanickich. Helena miała sześcioro rodzeństwa, a jej ojciec był... konduktorem na kolei. Potoccy mieszkali we Lwowie na ul. Gródeckiej, w mieszkaniu w kamienicy. Porównując to z majątkami Potulickich, wypadają blado. Ja nie wiem tego na pewno, ale Potoccy raczej nie byli bogaci, choć nazwisko sugeruje, że koneksje ze szlachtą czy ziemiaństwem mieli.
Red. - No to znamy już wszystkie osoby dramatu, i na razie jedną plotkę.
P. Figura - Zaraz będzie następna, ale najpierw kilka dokonań Franciszka. Rzeczywiście rozwijał handel drewnem, tworzył i wspierał kółka rolnicze, kasy pożyczkowe dla rolników, zasiadał w komisjach, towarzystwach, bywał na salonach. W Żmigrodzie chyba mieszkał rzadko, choć na pewno zaangażował się w budowę wodociągu w 1905. Krążył między Glinianami, Przemyślanami, Lwowem i Krakowem. Na stanowisku administracyjnym wytrwał do 1899, zrezygnował z niego, z nieznanych mi powodów. Franciszek Potulicki zmarł jako pierwszy z tej czwórki - w Krakowie w 1912. A plotka jest taka, że jego żona próbowała załatwić pochówek w kościele parafialnym w Nowym Żmigrodzie. Proboszczem był wtedy ks. Franciszek Wilczewski, który hrabinie/kolatorce odmówił. Czy to była prawda? Nie wiem. Potulicki zmarł 7 grudnia 1912 w Krakowie. Mógł zostać tu pochowany, nie było to niemożliwe, ale myślę, że trudne do wykonania. Była zima, z pewnością mroźna i śnieżna. Możemy sobie wyobrazić transport zwłok, ale przygotowanie wnętrza kościoła na pochówek raczej nie wchodziło w grę. Podejrzewam, że ks. Wilczewski zdawał sobie sprawę, że pod posadzką są już jakieś krypty i rozkopywanie ich przyniosłoby więcej szkody i zachodu, niż pożytku. No, ale to tylko plotka. Nawet jeśli jest prawdziwa, to nie popsuła relacji kolatorki i proboszcza.
Red. - Ostatecznie Franciszek Potulicki został pochowany na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
P. Figura - Pierwszy akt tragedii kończy się śmiercią hrabiego ojca. Pogrzeb odbył się 10 grudnia 1912. Następnego dnia, w Kościele św. Barbary odprawiono nabożeństwo żałobne. To niewielki kościół położony pomiędzy Placem Mariackim, a Małym Rynkiem. Całkiem niedaleko, bo na ul. Wolskiej (dzisiaj ta ulica nosi nazwę Józefa Piłsudskiego) Potuliccy mieli mieszkanie, ale czy Franciszek zmarł tam? Nie wiem. Jak Franciszka przeżyła śmierć męża? Gdzie byli wtedy syn i synowa? Cokolwiek byśmy nie powiedzieli, to wygląda na to, że hrabina matka została sama.
Red. - Choć miała syna i synową?
P. Figura - Na nim chyba nie polegała, rozczarował ją, a synowej zwyczajnie nie akceptowała. Po śmierci mężą, który tę rodzinę utrzymywał swoją zręcznością w interesach, nastał czas bardzo niepewny.
Red. - Jakie były losy Franciszki, jej syna i synowej w czasie I wojny światowej?
P. Figura - Na pewno nie mieszkali wtedy w Kątach, ani w Żmigrodzie. Franciszka na jakiś czas przeniosła się do Ołomuńca, gdzie kanonikiem był jej szwagier - ks. Adam Potulicki. Tam była bezpieczna. Gdzie byli Władysław i Helena? Nie mam pojęcia. Być może również zagranicą. Podobno często wyjeżdżali do kurortów w południowej Francji, ale wątpię, że pchali się tam w czasie wielkiej wojny... Za to żmigrodzki dwór po walkach z jesieni i zimy 1914, rosyjskiej okupacji między styczniem, a kwietniem 1915 i przejściu frontu na początku maja 1915, był zdewastowany. Podobno Moskale w pokojach urządzili sobie stajnię. W ogóle Żmigród był po wielkiej wojnie w ruinie. Widziałem kiedyś zdjęcie lotnicze Żmigrodu i okolic po przejściu frontu 1915. To było morze ruin.
Red. - Dźwiganie się z tych ruin trwało pewnie kilka lat?
P. Figura - Potulickim na pewno poszło szybciej niż zwykłym ludziom. Po 1918 raczej na pewno Franciszka Potulicka nie podróżowała już tak często jak wcześniej. Ciągle była właścicielką Glinian, ale zamieszkała w Żmigrodzie, z tego co wiem - sama. W interesach pomagali jej zarządcy, ale syn i synowa mieszkali w Krakowie. Tam wybudowali dom. Stoi do dzisiaj.
Red. - A co z tartakiem, kto trzymał na nim pieczę?
P. Figura - Nie jest pewne kiedy dokładnie i w jakich okolicznościach, ale tartak wszedł pod zarząd Salomona Wistreicha. To był Żyd, który podobno miał karczmę w Łysej Górze, i albo zmienił branżę i wydzierżawił tartak, albo wszedł do jakiejś spółki z Potulickimi. Jedna z relacji jest taka, że tartak po wielkiej wojnie był nierentowny, nie miał sprawnego menedżera i potrzebował inwestycji. Jednym z tych, którzy udzielili pożyczki Potulickim miał być Wistreich. A później, pilnując swoich pieniędzy, Wistreich zaproponował, że będzie dzierżawcą tartaku. Tak się też stało i niegdysiejszy karczmarz wraz z synami przejął największe przedsiębiorstwo w okolicy Żmigrodu. Potuliccy, czyli w tym momencie Franciszka i jej syn Władysław, byli właścicielami, ale interesy robili dzierżawcy. Głównie oni się bogacili. Hrabinie przypadł pewnie jakiś stały procent. Opinia o tartaku była taka, że jest pod żydowskim zarządem, że na lepsze stanowiska zatrudniają tam głównie swoich, to znaczy Żydów, Polakom pozostawiając najcięższe i najniżej płatne, no i że jest tam wyzysk. Dopiero w latach 30-tych pracownicy wywalczyli 8-godzinny dzień pracy i płatne urlopy.
Red. - A Helena nie była współwłaścicielką?
P. Figura - Helena została przez teściową odstawiona na boczny tor. To Franciszka “rozdawała karty” w tej rodzinie. Podobno, gdy raz Władysław z żoną przyjechali do dworu odwiedzić matkę, to wybuchła awantura i seniorka rodu przeniosła się do ochronki, dopóki goście nie odjechali. Nawet w Krakowie teściowa spychała synową na bok. Proszę sobie wyobrazić, że gdy na remont Wawelu składały się tłumy ludzi i tzw. cegiełki wawelskie były wmurowywane i eksponowane, to na cegiełce z hr. Władysławem była podpisana, kto? Żona? Nie! Matka. To było w 1921. Myślę, że ze strony Franciszki Helena nieraz słyszała to, co z bohaterka “Trędowatej”... Zagadkowa jest też to, co Franciszka zwykłą mówić o Helenie. Mówiąc o mezaliansie syna, wspominała, że Helena jest aktorką... Nie znalazłem na to potwierdzenia, więc może to była ironia? “Aktorka”, czyli manipulatorka, oszustka?
Red. - Na szczęście mieszkały daleko od siebie...
P. Figura - Życie Władysława i Heleny toczyło się w Krakowie. Hrabia syn do Żmigrodu oczywiście przyjeżdżał, doglądał interesów i chyba przez jakiś czas był w zarządzie Towarzystwa Zaliczkowego z Leonem Karcińskim. Jednak głównie pracował w Krakowie. Tam próbował rozkręcać różne interesy, wchodził w spółki, m.in. współtworzył “Polski Syndykat Handlowy” z siedzibą w Krakowie, znalazłem też informację, że był też jednym z założycieli wytwórni filmowej. Chyba nie zawojowali Polski z tą produkcją filmową, ale jakieś reportaże kręcili, znalazłem jeden o pobycie prezydenta Wojciechowskiego w Gdyni. A więc Władysław był biznesmenem, ale czy niezależnym? W 1924 z połączenia dwóch mniejszych działalności, powstała firma papiernicza “Altesse-Wisła”, która zaczęła się specjalizować w gilzach i tutkach papierosowych. Wielkie zasługi w utworzeniu tej firmy miał hr. Władysław Potulicki, dlatego też przez lata zasiadał w jej zarządzie. A wraz z nim m.in. Dawid Wistreich... Okazuje się, że związki między rodziną Potulickich i Wistreichów, interesy i zależności finansowe między nimi, trwały przez ponad 30 lat i to nie tylko w Żmigrodzie. Możemy się tylko domyślać stopnia tych powiązań, ale według mnie były bardzo bliskie. Myślę, że gdyby Potulicki potrzebował pieniędzy, to Wistreich bez wahania by go “wspomógł”.
Red. - Jak wyszli na tym Potuliccy?
P. Figura - Źle. Zaraz o tym opowiem, ale wcześniej warto powiedzieć o nagonce prasowej jaka spadła na Władysława właśnie przez spółkę z Wistreichami. W 1927 pewna gazeta, która miała na sztandarach walkę z żydowskim handlem i promowanie sklepów chrześcijańskich, zarzuciła hrabiemu, że pozwala się używać jako parawan, daje się wykorzystywać do reklamowania żydowskiej firmy. Rzeczywiście wszystkie prasowe reklamy “Altesse-Wisła” były podpisane przez Władysława hr. Potulickiego, ale dziennikarze zrobili śledztwo i doszli do wniosku, że jest on w zarządzie jedynym Polakiem. Fama o tym, że Żydom udało się omotać Potulickiego chodziła nie tylko po Krakowie, poznańskie gazety też o tym pisały. W Żmigrodzie było o tym głośno, a koronnym na to dowodem było to, że gdzieś w 1933 lub 1934 Wistrichowie przejęli na własność nie tylko tartak, ale w ogóle cały majątek Potulickich. Wygrali to wszystko z hr. Władysławem w karty i to nie jest plotka. Podobno wygrali też dwór, ale wspaniałomyślnie pozwolili tam Franciszce mieszkać.
Red. - Hrabia przegrał majątek w karty? Tak jak Leon Karciński swój dom?
P. Figura - Tak. Ale jest coś zagadkowego w tym wszystkim. Na początku lat 30-tych w Krakowie zarejestrowano firmę “S. Wistreich i synowie”, która zajmowała się handlem drewnem. Tartak w Mytarce stał się jej częścią. Ale wydaje mi się, że kilka lat później zakład przejęła firma “Przemysł Leśny S. A.” 31 maja 1935 do składu rady nadzorczej tej firmy włączono Franciszkę hr. Potulicką i jej syna! Oczywiście Wistreichowie również tam byli. A dwa miesiące później, bo 7 sierpnia 1935 Franciszek Potulicki umarł i to we dworze w Żmigrodzie. Jak to wszystko rozwikłać? Żydowscy biznesmeni wygrywają z hrabią w karty cały rodzinny majątek, a potem wciągają jego i jego 83-letnią matkę do władz swojej firmy.
Red. - No i zostawiają im do użytkowania dwór. Tak jakby chcieli im coś wynagrodzić? Ale wróćmy do Władysława, w chwili śmierci miał 57 lat. Umarł dość wcześnie.
P. Figura - W akcie zgonu wpisany jest zawał serca, ale plotka jest taka, że popełnił samobójstwo. Ja w tej sprawie plotce nie wierzę. Myślę, że właściwą przyczyną śmierci, a wcześniej utraty majątku była choroba, która trawiła ciało i umysł tego człowieka od lat. Tą chorobą była kiła, syfilis. To choroba weneryczna, która wtedy była nieuleczalna, a wiązała się z szeregiem cierpień fizycznych - właściwie chorował cały organizm, więc serce też, ale i z zaburzeniami psychicznymi w tym z depresją, manią, psychozą, demencją, majaczeniem i tak dalej. To teraz proszę sobie wyobrazić takiego człowieka, zasiadającego do pokera, czy wista. Przecież to było jak gra z dzieckiem. Mogli mu podsunąć wszystko i namówić do wszystkiego. To było oszustwo.
Red. - I dlatego Wistreichowie przyjęli Potulickich do władz firmy i zostawili im dwór, żeby przykryć to oszustwo?
P. Figura - Myślę, że tak było. Zatem drugi akt tragedii kończy się wyjątkowo smutno. Władysław Potulicki nie dość, że chory i cierpiący, to oszukany, wykorzystany, okradziony w białych rękawiczkach, umiera w wieku 57 lat. Ja wiem, że można powiedzieć, że ta choroba to jego wina, albo że to kara za zbyt frywolne życie, czy za zdradę żony. Aniołkiem Potulicki pewnie nie był, ale wydaje mi się, że jak na jedno życie to za dużo tych nieszczęść. W pamięci ludzkiej został jako utracjusz, hulaka, hazardzista, lekkoduch i naiwniak, który dał się “ograć Żydom”. Odnotujmy, że mimo, że zmarł w Żmigrodzie, to pochowany jest w Krakowie.
Red. - Z czterech osób zostały dwie, teściowa i synowa.
P. Figura - Które najprawdopodobniej ze sobą nie rozmawiały. Akt trzeci, czyli życie Heleny Potulickiej też kończy się tragicznie. W ogóle jej życie do wesołych nie należało. Pomyślmy tylko: nieakceptowana przez teściową, spychana, pomijana, “trędowata”, można podejrzewać, że zdradzona przez męża, którym pewnie się opiekowała, no i bezdzietna. Kto wie jak wyglądałyby jej relacje z teściową, gdyby urodziła jej wnuczkę lub wnuka? Ale... była w mężu szaleńczo zakochana i nie chciała bez niego żyć. Sytuacja jak z tragedii greckiej.
Red. - Popełniła samobójstwo?
P. Figura - Tak. 17 grudnia 1936 w swoim domu w Krakowie. Ale jest jeszcze jedna sprawa, która nie daje mi spokoju. Ta kobieta zaczęła używać innego imienia. Przestała być Heleną, a zaczęła być Haliną. Na nagrobku jest to drugie imię. To ciekawe i zastanawiające. Dlaczego ludzie tak robią? Czy to nowe imię pojawiło się po śmierci męża, czy wcześniej? Poza tym na nagrobku - oczywiście w Krakowie - jest błędna data urodzin. Czy to było celowe działanie, czy zwykła pomyłka? Mało tego. Jej nekrolog wydrukowano w gazecie w dzień po pogrzebie! W gazecie z 23 grudnia jest informacja o tym, że 22 grudnia rano będzie nabożeństwo żałobne. Nawet po śmierci ta kobieta miała pod górkę.
Red. - Czyżby przez teściową?
P. Figura - A kto to dzisiaj wie?
Red. - Koniec aktu trzeciego. Została nam już bardzo stara hrabina matka...
P. Figura - Która ciągle mieszka w Żmigrodzie i otrzymuje niespodziewaną pomoc. W 1937 na scenie pojawia się krewny z Ostryni - Stanisław Potulicki. Jego syn, Kazimierz napisał o tym momencie dość precyzyjnie: “Jak wiadomo majątek ciotki i jej syna Władysława przeszedł w ręce Wistreichów, bogatych miejscowych Żydów, u których zapożyczył się mój wuj - hazardzista. Wistreichowie zachowali się jednak bardzo ładnie w tej sytuacji, bo zostawili ciotce dwór z parkiem oraz dożywotnią pensję. Kiedy mój ojciec w 1937 roku dowiedział się o utracie majątku, wszczął przeciw nim postępowanie, twierdząc, że niemoralnym było podsuwanie weksli nałogowemu hazardziście. Sprawa zakończyła się ugodą: ojciec odkupił od Wistreichów 360 ha ziemi i pewną ilość lasu, a oni zatrzymali większą ich część wraz z tartakiem na Mytarce.” A więc Potuliccy i Wistreichowie się dogadali i myślę, że tym drugim bardziej na ugodzie zależało. Franciszka odzyskała przynajmniej część majątku i wydaje mi się, że od razu jako spadkobiercę ustanowiła swojego wybawiciela - Stanisława.
Red. - “Nałogowy hazardzista” lepiej brzmi niż “nałogowy hazardzista i psychicznie chory syfilityk”...
P. Figura - Ja się wcale nie dziwię, że pan Kazimierz tak napisał. Albo nie znał prawdy, albo ją ukrywał. Kilka razy rozmawiałem z ludźmi ze sfery ziemiańskiej i pytałem o to. Pamiętam pewną panią hrabinę, która powiedziała: “No tak się zdarzyło, ale po co o tym mówić? Ci ludzie dawno nie żyją. Nikomu to nie doda, a tylko im ujmuje.” Czułem, że jest w niej takie przeświadczenie, że tajemnice rodzinne “wyżej urodzonych” mają być nieodkryte, przemilczane. Że obraz ziemiaństwa ma być taki idealny. Ale wymieniłem też wiadomości z prof. dr hab. Eugenią Potulicką, autorką książki “Potuliccy w historii i kulturze Polski. Saga rodziny”, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że jeśli taka była prawda, to trzeba mówić i pisać prawdę.
Red. - To chyba dobra puenta naszej rozmowy, ale musi paść pytanie skąd pan tę prawdę zna?
P. Figura - O chorobie Władysława i przyczynie śmierci Heleny vel. Haliny wiem od jej rodziny, która mieszka w Krakowie. Nie wyczytałem tego z gazet, listów, ani zdjęć, nie wymyśliłem sobie tego.
Red. - A jak się kończy czwarty akt tej tragedii?
P. Figura - 87-letnia Franciszka Potulicka umiera 18 lutego 1939. Pogrzeb był dwa dni później. Jako jedyna z tej rodziny, hrabina matka została pochowana na cmentarzu w Żmigrodzie. Można sobie wyobrazić jak wyglądały jej ostatnie lata: była rozżalona, smutna, zgorzkniała. Nie podwoziła już dzieci karetą, nie zapraszała nikogo do ławki kolatorskiej, we dworze mieszkała sama, po parku spacerowała sama.
Red. - W tym dworze, który rozebrali włodarze gminy na początku lat 80-tych i po tym parku, do którego teraz strach wejść?
P. Figura - Tu chyba powinien się zacząć nowy wywiad, ale już nie ze mną...
Red. - Dziękuję za rozmowę.
P. Figura - Dziękuję.
SP_READ_MORE