There was a problem loading image 'images/konstytucja-3-maja-1791-r-b-iext43257439.jpg'
There was a problem loading image 'images/konstytucja-3-maja-1791-r-b-iext43257439.jpg'
Historia kocha mity, a raczej my uwielbiamy je tworzyć patrząc na nasze dzieje. W polskiej historii jednym z takich mitów jest Konstytucja 3 maja. To ona miała kończyć okres staropolski i otwierać coś zupełnie nowego, choć nawiązującego historycznie do państwa Piastów i Jagiellonów. Obalać miała ustrój zanarchizowany, z narośniętymi patologiami i nijak niepasujący do zastanej rzeczywistości, a budować coś zupełnie nowego, będącego zaprzeczeniem dotychczasowych tradycji.
Pod koniec XVIII wieku Rzeczypospolita Obojga Narodów była już od dawna tylko nominalnie państwem suwerennym. W praktyce, już za panowania obydwu Sasów, w bardzo znacznym stopniu była uzależniona od Rosji, podlegając też jednocześnie silnym wpływom pruskim. Natomiast za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego, który został królem polskim tak naprawdę z woli carycy Katarzyny, znajdowała się pod klasycznym rosyjskim protektoratem. Ten stan rzeczy nie był jednak wcale winą samego Poniatowskiego, ani współczesnych mu polskich polityków. Był on zawiniony już przez błędną, awanturniczą, dyktowaną wyłącznie saskim interesem dynastycznym, politykę zagraniczną Augusta II Mocnego, który wciągnął Polskę w nieszczęśliwą wojnę ze Szwecją, tzw. wojnę północną, która toczyła się na terenie Polski i Litwy w latach 1702 – 1709, wiążąc ją przy okazji blisko z Rosją, i przez to tak Polskę osłabił i skłócił, że owa, występująca początkowo w roli rzekomego sojusznika, Rosja była w stanie narzucić jej w krótkim czasie swoją kuratelę w postaci tzw. gwarancji, która polegała na utrzymywaniu, zresztą do spółki z Prusami, wytworzonego w Polsce status quo i niedopuszczaniu do jakichkolwiek reform. Stopień tego uzależnienia Polski raz się zwiększał, raz się zmniejszał.
Stanisław August Poniatowski, choć został wybrany na polskiego króla w haniebnych okolicznościach, prowadził jednak na tyle umiejętną politykę, że zdołał w ramach tej zależności zyskać na tyle swobody, że mógł, co prawda powoli, ale cierpliwie i systematycznie, przeprowadzić dość istotne reformy: usprawnić administrację, uporządkować i powiększyć skarb państwa; zaczął też stawiać na nogi polskie wojsko. Osiągnął on w tych wysiłkach, wiążących się bezpośrednio z tzw. odrodzeniem stanisławowskim, dość znaczne rezultaty, chciał zatem swą prorosyjską politykę kontynuować także na zwołanym w 1788 r. sejmie. Sejm ten został zwołany przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w związku z jego planami zawarcia układu z Rosją celem wzięcia przez Polskę udziału w zbliżającej się wojnie rosyjsko-tureckiej po jej stronie, co stwarzało okazję do znacznego powiększenia polskiego wojska, a tym samym znacznego umocnienia Rzeczypospolitej Obojga Narodów. W sprzyjających okolicznościach S. Poniatowski liczył także na uzyskanie dostępu do Morza Czarnego (było to o tyle ważne, że Polska nie posiadała już w tym czasie swobodnego dostępu do Morza Bałtyckiego, bo Pomorze było już w posiadaniu Prus, skutkiem I rozbioru). Chcąc osiągnąć ten cel król potrzebował zgody sejmu na ten układ i uchwalenia podatków na powiększenie polskiej siły zbrojnej.
Sejm Wielki, zwany także Czteroletnim, gdyż obradował w latach 1788-92, poszedł jednak w całkiem innym kierunku i przerzucił się, wbrew królowi i jego obozowi politycznemu, na politykę daleko idącego zbliżenia z Prusami, co się w końcu wyraziło w formalnym przymierzu polsko–pruskim, zawartym 29 marca 1790 roku, i stanowiącym, że na wypadek napaści zbrojnej ze strony jakiegokolwiek innego państwa obie strony udzielą sobie wzajemnie pomocy wojskowej. W szczególności Prusy zobowiązały się przyjść z pomocą Polsce, gdyby którejś z państw sąsiednich (tj. Rosja) podniosło rękę na jej niezawisłość, a nie dałoby się tej agresji powstrzymać środkami dyplomatycznymi. Było to w prostej linii skutkiem tego, że w tym sejmie zdobyło przewagę stronnictwo propruskie określające siebie oficjalnie – jakby inaczej – jako „patriotyczne”. Stronnictwo to chciało uniezależnić Polskę w trybie natychmiastowym całkowicie od Rosji i wyobrażało sobie, że osiągnie ten cel we współdziałaniu z Prusami. Jego intencje były więc na pozór jak najbardziej dobre, ale w polityce liczą się nie tyle intencje, co skutki podejmowanych działań. Nie należy też myśleć, że król Stanisław August Poniatowski był jakimś zadeklarowanym rusofilem, przeciwnie, kierował się on w swej polityce przede wszystkim dobrem Polski i wcale nie było jego zamiarem podtrzymywać na dalszą metę stanu jej uzależnienia od Rosji. Był jednak chłodnym realistą i, kierując się trzeźwą oceną sytuacji międzynarodowej, uważał, że Polska, chcąc przetrwać i zyskać czas na wzmocnienie się, musi się jakoś ułożyć z jednym z dwu potężnych sąsiadów, a sąsiadem tym powinna być właśnie Rosja, jako zdecydowanie mniej niebezpieczna dla Polski od Prus. Jego postawa staje się jak najbardziej zrozumiała, gdy porówna się główne założenia polityki rosyjskiej i pruskiej wobec Rzeczypospolitej. Prusy miały od dawna jasno wytyczony cel – ich polityka dążyła do rozbiorów Polski i jej całkowitego unicestwienia. Chciały one zagarnąć dla siebie Pomorze, Warmię, Kujawy, Ziemię Chełmińską, przygraniczną część Wielkopolski, a w miarę możliwości także i inne ziemie właściwej Polski, za cenę oddania całej reszty Rosji i Austrii. Zabór wspomnianych ziem był przy tym dla nich w pewnym sensie życiową koniecznością, gdyż umożliwiał połączenie ich dotychczasowego terytorium w jedną całość, co mogło je uczynić rzeczywiście silnym i liczącym się w całej Europie państwem. Prusy były więc nieubłaganym, śmiertelnym wrogiem Polski. Oczywiście, Rosja była również wrogiem Polski, ale była nim na inny sposób. Nie potrzebowała aż tak bardzo polskiej czy litewskiej ziemi, bo miała dosyć swojej. Co prawda, rościła pewne pretensje do niektórych ziem zamieszkanych przez ludność ruską, wyznająca prawosławie, jednak w omawianym czasie ta tendencja w rosyjskiej polityce zagranicznej wyraźnie słabła. Dominującą bowiem tendencją w polityce rosyjskiej wobec Polski, i to już od czasów Piotra Wielkiego, było uczynienie z niej rosyjskiego satelity, tj. zachowanie Polski w dotychczasowych granicach jako państwa zależnego i nie dzielenie się wpływami w niej z nikim. Taką też politykę względem Polski Rosja w zasadniczo prowadziła przez długie dziesięciolecia. Gdyby było inaczej; gdyby to rzeczywiście Rosja z własnej inicjatywy parła do rozbiorów Polski – zapewne doszło by do nich znacznie wcześniej, już za panowania Augusta II. Ale trzeba też przyznać, że polityka rosyjska nie była tak ustalona i konsekwentna, jak pruska lecz podlegała dość dużym wahaniom. Także i w Rosji były bowiem czynniki skłonne pójść na koncepcję rozbioru Polski. Czynniki te wywodziły się głównie z najwyższej rangi rosyjskiej biurokracji pochodzenia niemieckiego, wywodzącej się z tzw. Niemców bałtyckich, żywiących naturalną koleją rzeczy sympatie propruskie i w ogóle proniemieckie. Zasadniczo jednak siłą, która od dawna usiłowała za wszelka cenę doprowadzić do rozbiorów Polski i robiła wszystko, co tylko było w jej mocy, by nakłonić do tego także i Rosję, były Prusy.
Pokazują to doskonale okoliczności I rozbioru Polski. Rozbiór ten doszedł do skutku w następstwie zawiązania niewątpliwie szczerze patriotycznej i katolickiej, ale nieudolnej i nie mającej jasno sprecyzowanych celów politycznych konfederacji barskiej. Co prawda, wybuch tej konfederacji został sprowokowany przez Rosję, ściślej mówiąc przez jej władczynię, wspominaną już Katarzynę, notabene z pochodzenia rodowitą Niemkę, która zaczęła bezceremonialnie wtrącać się w polskie sprawy wewnętrzne, żądając min. całkowitego równouprawnienia, tzn. w ówczesnych warunkach praktycznego uprzywilejowania dysydentów: prawosławnych i protestantów. Jednak pierwszy bezpośredni impuls do przeprowadzenia rozbioru dała Austria, blisko wówczas zbliżona do Prus, która najpierw zajęła zbrojnie, a następnie formalnie przyłączyła do swojego terytorium państwowego polski do tego czasu Spisz. Następnie inicjatywę przejęły Prusy, przeprowadzając energiczną kampanię dyplomatyczną w Petersburgu i skłaniając w jej rezultacie ostatecznie Rosję do przeprowadzenia częściowego rozbioru Polski.
Przywódcy stronnictwa „patriotycznego” nie potrafili widocznie wyciągnąć z tego wszystkiego właściwej lekcji. Wprost przeciwnie, wydawało się im, że związek z tymi samymi Prusami będzie najlepszą gwarancją polskiej niepodległości. Swoją drogą, trudno jednak zrozumieć, skąd znalazło się w ówczesnej Polsce tyle sympatii i zaufania właśnie dla Prus. Otóż, wpłynęło na to wiele czynników. Prusy miały swoich stronników w Polsce już w siedemnastym wieku. Już wtedy pruskie złoto potrafiło skusić niejednego polskiego magnata. Natomiast pod rządami saskimi wykształciło się już całe propruskie stronnictwo na czele z potężnym rodem Potockich. Rywalizowało ono zaciekle o wpływy z drugim, niemniej potężnym stronnictwem magnackim, którym była prorosyjska „familia”, kierowana z kolei przez Czartoryskich. Pod koniec panowania Augusta III Sasa zostało ono jednak przez ową „familię” mocno przygłuszone i znajdowało się w wyraźnej defensywie również w przez większy czas panowania prowadzącego wyraźnie prorosyjską politykę Stanisława Augusta Poniatowskiego. Nie przestało jednak istnieć i teraz, w sprzyjającym momencie, znowu wzięło górę. W znacznym stopniu dopomogło mu do tego to, że było ono bardzo mocno wspierane przez masonerię. Jak się bowiem okazuje, główni przywódcy stronnictwa „patriotycznego” i duża część jego członków należała do tej tajemnej organizacji. Mało tego, należała do masonerii prawie cała polska elita polityczna i kulturalna czasów stanisławowskich. Wiadomo o tym z badań kilku bardzo poważnych historyków, przeprowadzonych w końcu dziewiętnastego wieku w oparciu min. o zachowane archiwa masońskie. Badania te wykazały, że wpływ masonerii roztaczał się bardzo szeroko nie tylko na ówczesną polską magnaterię, ale także na dwór królewski, część zamożnej szlachty, a nawet niektórych, co prawda nielicznych, ale bardzo wpływowych, duchownych. Kto wie, czy to właśnie nie więzy masońskie były tym czynnikiem, który w ostatecznym rozrachunku pozwolił „patriotom” uzyskać większość w Sejmie Wielkim.
Nie należy jednak bynajmniej wyciągać z powyższego takiego oto prostego wniosku, że ci „patrioci” mieli umyślny zamiar świadomie Polsce szkodzić. Taki wniosek byłby niedopuszczalnym uproszczeniem sprawy i w sposób oczywisty krzywdziłby tych ludzi. Jest wysoce prawdopodobne, że było nieco inaczej – to znaczy owi „patrioci”, a przynajmniej większość z nich, byli zapewne przekonani, że, idąc ręka w rękę z Prusami, czynią to dla dobra Polski; że przyczyniają się w ten sposób do jej unowocześnienia i umocnienia. Dostrzegali oni i podziwiali całą potęgę pruską, byli tym szybko rosnącym w siłę państwem zafascynowani oraz wierzyli, że i Polska, zrywając w ich pojęciu z przestarzałym światopoglądem katolickim i wkraczając na podobna drogę jak Prusy, a mówiąc ściślej przyjmując w całej pełni i wdrażając w życie idee tzw. Oświecenia, dojdzie do podobnej siły.
Królestwu Pruskiemu kwestia protektoratu rosyjskiego nad Rzeczpospolitą od początku się nie podobała. W ich interesie było powolne i systematyczne rozgrywanie dziedzictwa Piastów i Jagiellonów i wyciąganie z tego doraźnych korzyści. Na domiar złego wizja potężnego sojuszu wojskowego Rosji, Austrii i Rzeczpospolitej mogła Prusom realnie zagrażać. Racją stanu było więc wspieranie antyrosyjskiej opozycji w Polsce, podsycanie nastrojów rewolucyjnych i ich pielęgnowanie, a koniec końców porzucenie w momencie, w którym reformatorzy najbardziej pomocy potrzebowali. Interesem pruskim był bowiem ferment, nie reforma, ten bowiem wyrywał Polskę z rąk rosyjskich, zmiana mogła zaszkodzić wszystkim. Jak wielkie rozmiary osiągnęła ta fascynacja może najlepiej świadczyć fakt, że wodzowie stronnictwa „patriotycznego” po prostu pozwalali komenderować sobą pruskim dyplomatom i z reguły to tylko było uchwalane w Sejmie, co najpierw uzgodniono na ich tajnych spotkaniach z posłem pruskim w Warszawie. Opisał szczegółowo te konszachty wielki polski uczony ks. Walenty Kalinka w wydanej pod koniec dziewiętnastego wieku kilkutomowej, znakomitej i bogato udokumentowanej, choć, rzecz jasna, skrupulatnie przemilczanej przez szeroko pojęte sfery „oświecone” pracy „Sejm Czteroletni”.
Tak też, w kierunku dokładnie zaplanowanym przez Prusy, dalsze wypadki się potoczyły. Nagła zmiana orientacji geopolitycznej i przerzucenie się Polski na stronę Prus wywołały, łatwą przecież do przewidzenia, gniewną reakcję Rosji. Uchwalenie zaś w systemie polityki propruskiej, a więc z naruszeniem rosyjskiej „gwarancji”, dotychczasowych stosunków ustrojowych w Polsce, Konstytucji 3 Maja posłużyło rosyjskim kołom rządzącym za bardzo dogodny pretekst do zbrojnej interwencji. Rezultatem tego była wojna polsko-rosyjska 1792 roku, w której Polska stała z góry na straconej pozycji, ponieważ, pomimo szumnych deklaracji Sejmu Wielkiego o utworzeniu stutysięcznej armii, była w stanie wystawić nie więcej jak trzydzieści tysięcy pełnowartościowych żołnierzy przeciwko stutysięcznej armii rosyjskiej. Co jednak najistotniejsze, rzekomy sojusznik, czyli Prusy, nie tylko nie wypełnił swych traktatowych zobowiązań i nie przyszedł Polsce z wojskową pomocą, ale wbił jej nóż w plecy, rozpoczynając, wkrótce po rosyjskim najeździe, rozmowy rozbiorowe z Rosją, czego efektem był II rozbiór Polski w 1793 r., a za kolejne dwa lata ostateczne jej wymazanie z mapy politycznej Europy.
Rosyjski najazd na Polskę został, co prawda, sprokurowany bezpośrednio przez otwarcie zdradziecką Konfederację Targowicką, która zwróciła się do Rosji z formalną prośbą o udzielenie jej zbrojnej pomocy w obaleniu Konstytucji 3 Maja i przywróceniu poprzedniego ustroju. Bezsprzecznie ludzie związani z Targowicą i opozycją byli finansowani przez carycę Katarzynę II. Nie odbiegało to od nowożytnych zwyczajów płacenia swoim stronnikom na obcych dworach. Od Francuzów pieniądze brał już przecież Jan Sobieski, a i wcześniej nie stroniono od groszy wypłacanych chociażby z habsburskiej kiesy. Jednak nie tylko przekupstwo legło u podstaw antykonstytucyjnego buntu. Argumenty obozu hetmańskiego były silnie legalistyczne, odwołujące się nie tylko do wad proceduralnych przy uchwalaniu, bądź też narzucaniu Konstytucji, ale także do przerywania ciągłości dziedzictwa Rzeczpospolitej. Nie bez racji obawiano się zerwania z liberum veto, które – pomimo destrukcyjnego wpływu na ustrój – nadal było jedynym gwarantem, że każdy z posłów mógł się czuć członkiem parlamentarnej wspólnoty, że wolny głos wolność będzie ubezpieczał i chronił przed dyktaturą większości. Skoro wspólnotę uważano za istotę demokracji, to uprzywilejowanie większości demokrację rozbijało, tak jak wykluczało mniejszość z kręgów decyzyjnych. Nie ulega też wątpliwości, że Targowica była w gruncie rzeczy formacją antyrewolucyjną i antyoświeceniową, wychodzącą z założenia, że tradycja przodków jest najlepszym gwarantem przetrwania. Zwolenników konstytucji nazywano jakobinami, zarzucając, że czerpią z obcych wzorców, niezgodnych z polskim duchem i zwyczajem. Doskonale dostrzegali to dygnitarze kościelni, których stosunek do Konstytucji był ambiwalentny. Z jednej strony entuzjazm pomajowy kazał stać koniunkturalnie po stronie zwolenników Ustawy Rządowej, z drugiej jednak wyraźne wpływy rewolucyjne, a wręcz masońskie, kazały zachowywać wobec niej daleko idący sceptycyzm przeradzający się w niechęć. Może dlatego papież Pius VI potrafił z jednej strony zezwolić w 1792 roku na jednorazowe przeniesienie wspomnienia św. Stanisława na 3 maja, aby zespolić to święto z rocznicą uchwalenia konstytucji, a z drugiej słać ciepłe słowa i błogosławić Targowicę.
Powszechna polska opinia to właśnie na Targowicę zrzuca niemal wyłączną winę za doprowadzenie Polski do zguby. Nie usprawiedliwiając jednak w niczym targowiczan, trzeba zdać sobie sprawę z tego, że gdyby nawet ich nie było, to Rosja na dłuższą metę tak czy owak nie pogodziłaby się ze związkiem polsko-pruskim, a tym samym z utratą dotychczasowych swoich wpływów w Polsce, i znalazłaby wcześniej czy później jakiś inny pretekst czy sposób, by się z Polską rozprawić. Byłoby to bardzo łatwe do przeprowadzenia właśnie z tego podstawowego powodu, iż Prusy ani przez moment nie zamierzały Polski bronić, ale zamierzały postąpić wprost przeciwnie. Wniosek z tego może być tylko taki, że Konstytucja 3 Maja, przy całej jej doniosłości i wewnętrznej wartości, nie mogła utrzymać się dłużej właśnie z powodu całkowicie błędnej polityki zagranicznej Sejmu Czteroletniego, i nie byłaby się najprawdopodobniej ostatecznie utrwaliła nawet w przypadku nie dojścia do skutku Targowicy. Jedyną, i to raczej ograniczoną, szansą jej utrzymania się a zarazem uchronienia Polski przed zagładą, było opamiętanie się „patriotów i porzucenie przez nich, natychmiast po uchwaleniu Konstytucji, orientacji propruskiej oraz podjęcie starań dyplomatycznych o jej zaakceptowanie, być może z pewnymi zmianami, przez Rosję. Ponadto, trzeba zwrócić uwagę na to, że te dwa z pozoru tak całkiem przeciwstawne sobie akty polityczne: przymierze polsko-pruskie i konfederacja targowicka miały w rzeczywistości pewne punkty styczne, przynajmniej w wymiarze personalnym. Obydwa firmowali bowiem Potoccy. I tak, głównym architektem pierwszego z nich a także i samej Konstytucji 3 Maja był Ignacy Potocki, natomiast głównym przywódcą targowiczan był jego kuzyn Szczęsny Potocki.
Mimo to, praktycznie wszystkie powszechnie dostępne prace historyczne, włącznie z podręcznikami szkolnym, nie szczędzą pochwał twórcom Konstytucji. Z pewnością więc i na podane wyżej argumenty znajdą się całe stosy starannie spreparowanych kontrargumentów. Jedną z takich ogólnie przyjętych i powszechnie obowiązujących formuł, jest np. ta mówiąca, że Konstytucja 3 Maja nie mogła co prawda uratować polskiego państwa, ale pozwoliła mu przynajmniej chwalebnie umrzeć; że zaopatrzyła naród w skarbiec dóbr duchowych, dzięki któremu mógł on, mimo utraty państwowości, zachować godność i wiarę w lepszą przyszłość. To wszystko z jednej strony prawda. Ale z drugiej, rzecz w tym, czy państwo polskie rzeczywiście było skazane na pewną i nieuchronną śmierć. Nie leży w naszych możliwościach powiedzieć dokładnie, co by się stało, gdyby Stanisław August Poniatowski zdołał narzucić Sejmowi Czteroletniemu swoją wizję polityczną. Niewykluczone jednak, że dalsze losy nie tylko Polski, ale i całej Europy, potoczyłyby się zupełnie inaczej. W każdym bądź razie można wykazać, co w tamtej sytuacji polityka polska powinna starać się robić. Mianowicie, powinna ona dążyć do przeprowadzenia najbardziej palących reform, takich jak np. zniesienie liberum veto, znaczące powiększenie armii, wzmocnienie władzy centralnej, zwiększenie praw i poprawienie położenia mieszczan, a także i chłopów, w systemie polityki prorosyjskiej. Chwila była ku temu bardzo dogodna, bo zaangażowana mocno w sprawy tureckie Rosja musiała prowadzić wobec Polski dużo bardziej oględną politykę i byłaby zapewne skłonna z tymi zmianami się pogodzić. Być może byłoby nawet w rezultacie możliwe uchwalenie podobnej konstytucji za zgodą Rosji, a przynajmniej bez czynnego sprzeciwu z jej strony. Niestety, stało się całkiem przeciwnie. „Patrioci” swoją samobójczą propruską polityką poprowadzili Polskę do katastrofy. Reformatorzy dali się wpuścić w bezwzględną grę dyplomatyczną, której stali się ofiarami.
Otto von Bismarck powiedzieć miał kiedyś, że im ludzie mniej wiedzą o robieniu kiełbasy i ustanawianiu praw, tym lepiej przesypiają noc. Podobnie jest z mitami historii. Konstytucja 3 maja jest oczywiście mitem i nie ma co tego faktu ukrywać. Wartości legenda ta nabrała jednak w czasie rozbiorów, kiedy ten anachroniczny akt stał się jednym z podstaw pamięci o przeszłości i tęsknoty za dawną Rzeczpospolitą. Czemu więc ma służyć jego dekonstrukcja? Przede wszystkim temu, aby to wydarzenie nie było traktowane instrumentalnie, rozgrywane w bieżących sporach, w których łatwo przypisuje się role Targowicy i reformatorów, choć te szufladki mają absolutnie nikły związek z historią.
Niejeden, nawet przyjmując powyższe do wiadomości, może jednak powiedzieć: może to wszystko i prawda, ale co robić w sytuacji, gdy święto to tak się już ugruntowało i ustaliło; tak mocno weszło nam w krew. Cóż, musimy i w tym przypadku znaleźć jakieś rozsądne wyjście. Możemy przecież świętować Konstytucję 3 Maja jako przejaw woli życia i patriotyzmu całego narodu, a niekoniecznie musimy przy tym wychwalać pod niebiosa jej bezpośrednich twórców z obozu „patriotów”, których nazwiska pozwolimy sobie pominąć milczeniem.{jcomments on}