Jednym z największych mitów dotyczących historii Nowego Żmigrodu jest opowieść o tym, jak miasteczko zostało zajęte w 1474 roku przez oddziały węgierskie, które pozostawały w nim aż przez 2 lata, łupiąc i niszcząc okolice. Taką informację można przeczytać w wielu opracowaniach pisanych przez poważnych historyków, można też przeczytać o tym w Wikipedii. Jak było naprawdę i jaka była przyczyna węgierskiego ataku można przeczytać w artykule Krzysztofa Baczkowskiego „Najazd węgierski na Podkarpacie w 1474 roku”, który został opublikowany w IX tomie „Rocznika Województwa Rzeszowskiego” w 1978 roku. Jako, że owo wydanie jest dość trudne do zdobycia, publikujemy ten materiał.
Pogranicze polsko-węgierskie było w XV wieku nader niespokojne. Wpłynęły na to stosunkowo częste w tym stuleciu konflikty między Polską i Węgrami, a także nowe dla średniowiecza zjawisko – plaga nieopłaconych wojsk najemnych. Do pogorszenia sytuacji pogranicza przyczyniła się również działalność epigonów husytyzmu, usadowionych w północnej Słowacji i trwale kontrolujących znaczne jej tereny. Wódz czeskich najemników Jan Jiskra z Brandysa był przez długie lata faktycznym panem ówczesnych Górnych Węgier. Przywódcy husyckich oddziałów na Słowacji zrezygnowali dawno z ideologicznej bezkompromisowości epoki „wspaniałych wypraw”, zachowali jednak wszystkie czysto wojskowe osiągnięcia husytyzmu w zakresie wojennej techniki, taktyki i organizacji, i schodząc do rangi zwykłych kondotierów, gotowi byli służyć temu kto lepiej im zapłaci.
W zamęcie, który opanował Węgry za czasów Władysława Pogrobowca niektórzy z nich uzyskali na wpół niezależne stanowisko, opanowując górskie zameczki północnej Słowacji, fortyfikując niedostępne wzgórza (np. Piotr Aksamit) i ciężko dając się we znaki okolicznym osadom i szlakom kupieckim. Działalność ich łączyła w sobie elementy średniowiecznego raubritterstwa z charakterystycznym już dla czasów nowożytnych zjawiskiem nieopłaconych wojsk najemnych i była groźna zwłaszcza dla miast handlowych po obu stronach granicy. Szczególnego zaś znaczenia nabierała w czasie pogranicznych konfliktów polsko-węgierskich.
Z nieustabilizowanej sytuacji na Słowacji korzystały przedsiębiorcze i awanturnicze jednostki z obydwóch stron granicy. W pogranicznych najazdach i łupieżach, w napadach na miasta i szlaki kupieckie uzyskali w piątym, szóstym i siódmym dziesięcioleciu XV wieku ze strony węgierskiej, oprócz Jiskry i Aksamita, Mikołaj z Dormanhaza Czuder i Tomasz Tarczay, z polskiej zaś m.in. Mikołaj Czajka z Jaworowa oraz Mikołaj i Piotr Komorowscy. Ostatni z wymienionych rywalizował z Jiskrą o posiadłości i urzędy w Górnych Węgrzech, był żupanem liptowskim i orawskim, posiadaczem licznych zamków na Słowacji. W Polsce obowiązek zwalczania band łupieżczych na Podkarpaciu ciążył od roku 1462 na Jakubie z Dębna, staroście bieckim i sądeckim, który zjeżdżał się w sprawie skuteczniejszego ich tępienia ze Stefanem Zapoyą, starostą Górnych Węgier.
Porozumienia takie utrudniał jednak ostry konflikt między Jagiellonami, a królem węgierskim Maciejem Korwinem na tle rywalizacji o tron czeski i aspiracji dynastycznych Jagiellonów do korony Węgier. Zaostrzenie sytuacji na pograniczu przyniósł ze sobą rok 1471, kiedy to równocześnie z koronacją najstarszego z synów Kazimierza Jagiellończyka, Władysława, w Pradze, podjęto próbę zbrojnego osadzenia na tronie węgierskim młodszego królewicza Kazimierza. Wyprawa rozpoczęta 2 października 1471 roku zakończyła się porażką, pomimo iż Kazimierz posiadający na Węgrzech potężnych stronników, stał już u wrót Pesztu i przejściowo opanował Nitrę. O niepowodzeniu zdecydowała w dużym stopniu wroga postawa niemieckiego patrycjatu miast spiskich i Koszyc oraz brak pieniędzy na opłacenie najemnych żołnierzy. Natomiast wśród szlachty węgierskiej w północnych komitatach Kazimierz posiadał wielu zwolenników. Niektórzy z nich oddali mu do dyspozycji swoje zamki. Mikołaj Perenyi na przykład wydał wojskom polskim warownię Stropków, położoną w komitacie zemplińskim, w pobliżu polskiej granicy, a Piotr Komorowski już w czasie odwrotu wpuścił oddziały Kazimierza do swoich zamków w północnej Słowacji. Było to jednak za mało by uzyskać zdecydowaną przewagę i Polacy utracili wkrótce wszystkie warownie na Węgrzech z wyjątkiem Stropkowa.
Sytuacja jaka wytworzyła się następnie w stosunkach polsko-węgierskich była dosyć dwuznaczna. Trwał stan ni to wojny, ni to pokoju, a napięcie podsycał nierozstrzygnięty zatarg o koronę czeską. Sytuacja ta stwarzała oddziałom łupieżcom dogodną okazję do szerzenia rozbojów na granicy. Zmuszała też króla polskiego do utrzymywania załogi w Stropkowie. Próbowano wprawdzie załagodzić spór drogą negocjacji, korzystając z pośrednictwa legata papieskiego Marka Barbo. Panowie polscy i węgierscy pragnęli bowiem wyłączyć swoje kraje z walki dynastycznej o koronę czeską. Ponieważ jednak Maciej uzależniał swą zgodę na dłuższy rozejm z Polską od rezygnacji z popierania Władysława w Czechach, zdołano zawrzeć 8 maja 1472 roku tylko półtoramiesięczne zawieszenie broni, obejmujące jedynie polsko-węgierski teatr walki. Całokształt spraw spornych rozstrzygnąć natomiast miała konferencja pokojowa przewidziana na 24 czerwca w Ołomuńcu.
W tej sytuacji wierni jeszcze Kazimierzowi zwolennicy na Węgrzech zaczęli go odstępować. Gdy Maciej przystąpił do oblegania ich zamków, zażądali początkowo od króla polskiego gwarancji odszkodowania w razie ich utraty. Zapewnienia takie otrzymali w czerwcu 1472 roku Marek Laszlo z Theyran z zamkiem Rzewiszcze, Jerzy Jurcz, starosta Beźnicy, Stanisław Kosiecki, zarządca Cieplic, Stanisław z Chodakowic, dowódca w Rożenberku. Pomimo to wkrótce potem wszyscy niemal stronnicy Jagiellończyka poddali się Maciejowi. Mikołaj Perenyi, w którego zamku w Stropkowie stała nadal polska załoga zastrzegł sobie wciągnięcie do polsko-węgierskich układów pokojowych.
Tymczasem planowany zjazd ołomuniecki nie doszedł do skutku, podobnie jak projektowana na 29 września konferencja przedstawicieli Polski, Czech i Węgier. Za pośrednictwem Marka Barbo przedłużono więc 20 października rozejm polsko-węgierski do 1 maja 1473 roku i uzgodniono projekt nowego zjazdu pełnomocników Macieja i Kazimierza w Nysie na 1 lutego 1473 roku. W międzyczasie spory pograniczne polsko-węgierskie załatwione miały być przez Emeryka Zapolyę, żupana spiskiego i Przecława z Dmoszyc, reprezentanta Kazimierza. Miejsc ich spotkania zostało wyznaczone miedzy Kieżmarkiem a Podolińcem.
Zebrani w Nysie senatorowie nie doszli jednak do zgody i rezultatem konferencji było tylko uzgodnienie nowego zjazdu rozjemczego w Opawie na 15 sierpnia 1473 roku. Postanowiono tam traktować kwestie sporne polsko-węgierskie oddzielnie od sprawy czeskiej. Polacy zgodzili się zwrócić w terminie do Zielonych Świąt 1473 roku Stropków Perenyemu, którego Maciej obiecał przywrócić do łaski. Towarzyszyć temu miała obustronna wymiana jeńców.
Załoga polska pod dowództwem Jana Rzeszowskiego z przydomkiem „Biały”, opuściła wprawdzie Stropków, poczęła jednak szerzyć łupiestwa we wschodniej Słowacji. Jej trzon stanowiły oddziały tzw. „Braci” albo „Bratczyków”, zorganizowanych na sposób husycki, lecz składających się ze zdemoralizowanych i żyjących głównie z łupu najemników. Połączyły się z nimi roty nieopłaconych zaciężnych stacjonujące w południowej Polsce i w sile ok. 3000-4000 ludzi, mające na czele Jana Barzego, Jana Wilka, Jana Suchodolskiego i Piotra Barcikowskiego oraz Jana Rzeszowskiego, uderzyły na południe. Mikołaj Perenyi ponownie wydał im Stropków. Posuwając się dalej taborem na południe, napastnicy założyli na wzgórzach w okolicy Koszyc dwa silnie ufortyfikowane obozy-twierdze, Modrą Górę i Bukowiec. Stąd szerzyli dalej spustoszenie po okolicy, wymuszając daniny i opłaty i tępiąc bezlitośnie wszelki opór. Część cofnęła się następnie na północ i w okolicach Bardiowa nad drogą prowadzącą do Polski obsadziła w podobny sposób jeszcze jedną górę.
Działo się to w czasie zjazdu opawskiego, który z opóźnieniem rozpoczął obrady 13 września. Czy działalność „Bratczyków” była inspirowana przez dwór polski w celu przyspieszenia otwarcia obrad – trudno rozstrzygnąć. Współczesna relacja śląska wskazuje wprawdzie na króla polskiego jako inicjatora ataku, podana przez nią jednak data wkroczenia Polaków, ok. 29 września, nakazuje powątpiewać w związek tej akcji ze zjazdem opawskim, który rozpoczął się znacznie wcześniej. Z drugiej strony łaskawość króla okazana po powrocie z Węgier niektórym z dowódców nasuwa przypuszczenie, że wyprawa była podjęta nie bez cichej jego zgody. Jan Długosz wspomina bezosobowo o tych, którzy w kraju inspirowali podżegali do wyprawy, podczas, gdy „wszyscy rozsądniejsi” oburzali się na popełniane łupiestwa i grabieże. Z inicjatywy panów polskich i węgierskich miał im zapobiec zjazd w Kieżmarku, który jednak nie doszedł do skutku, gdyż Maciej siłą postanowił usunąć napastników z Węgier.
Na zjeździe opawskim Węgrzy traktowali działalność „Bratczyków” jako świadomie sprowokowaną przez stronę polską i żądali odwołania ich oddziałów przez króla. Polacy natomiast przedstawiali tę sprawę jako samowolę najemników, pragnących pomścić wiarołomstwa Macieja przy kapitulacji Nitry. Sam zjazd nie przyniósł poprawy stosunków, a jedynie przedłużenie rozejmu na okres roku.
Maciej, który miał przybyć w czasie zjazdu opawskiego do pobliskiego Brna, wyruszył teraz osobiście w stronę Koszyc, zagrożonych bezpośrednio przez Polaków. Prowadził ze sobą nieliczny, lecz doborowy oddział złożony z 1200 najemników: Węgrów, Austriaków, Polaków, Czechów i Ślązaków. Posiadał więc siły znacznie słabsze liczebnie od przeciwnika, lecz dobrze wyćwiczone i skoncentrowane w jednej grupie, podczas gdy oddziały „Braci” rozproszone były w kilku punktach warownych. Z początkiem grudnia 1473 roku przystąpił Maciej osobiście do ataku. O walkach tych podają szersze informacje kroniki Długosza i Bonfiniego oraz wspomniana śląska relacja, różniąc się od siebie jednak w szczegółach. Gdy Bonfini mówi o oblężeniu przez Macieja Nagymihal i Humennego, pozostałe źródła odnoszą te wypadki do Modrej Góry i Bukowca, odległych od siebie o 5 mil. Ponieważ Polacy opanowali liczne punkty umocnione w komitatach szaryskich i zemplinskim, informacja o Humennem wydaje się wiarygodna. Opisy oblężenia Nagymihal i Bukowca są podobne, tak, że należy je raczej odnieść do jednego wydarzenia.
Przebieg wypadków da się odtworzyć następująco. Jeszcze przed przybyciem Macieja uderzyli Węgrzy na oddział polski obozujący w okolicy Bardiowa. Po zdobyciu nocą taboru spalono wozy, kładąc trupem 160 przeciwników, a rankiem zaatakowano umocniony obóz biorąc go szturmem. Obrońcy padli pod mieczem, chociaż zapewne przesadą jest twierdzenie jakoby z liczby 3200 (!) do Polski wróciło zaledwie dwudziestu. Następnie król węgierski skierował do pozostałych polskich oddziałów wezwania do zaprzestania szkód, gdy zaś one nie poskutkowały, wyruszył osobiście na czele wybranych oddziałów. W rezultacie ci z Polaków, którzy obozowali taborami, skierowali się do ojczyzny a pozostali zamknęli się w fortecach.
Pierwszy atak Węgrów skierowany był na Modrą Górę. Według Bonfiniego Maciej osłabił uprzednio jej załogę zręcznie pomyślaną zasadzką. Oddział węgierski złożony z pięciuset jeźdźców zaczaił się nocą w otaczających twierdzę lasach przechwytując polskich wywiadowców. Gdy rankiem 250 konnych opuściło umocnieni, zostali przez Węgrów zwabieni w ciasną, leśną dolinę, otoczeni i wycięci w pień. Nielicznych polskich jeńców powieszono przed wałami. Następny dzień był rozstrzygający, gdyż Maciej pojawił się z resztą wojska pod Modrą Górą i wziął ją szturmem. Zdaniem Długosza przyczyną upadku twierdzy była słabość załogi i dwuznaczna postawa jej dowódcy Jana Suchodolskiego. Zdołał on później swobodnie wrócić do kraju pomimo, że niemal wszyscy jego ludzie zginęli lub dostali się do niewoli. Podczas krótkiej lecz zaciętej walki Maciej miał osobiście zachęcać swoich ludzi do boju. Pod ogniem ciężkich dział węgierskich runęły dwie baszty wzniesione przez obrońców, a plecione z gałęzi i wypełnione ziemią i drzewem umocnienia tym bardziej nie mogły sprostać gwałtownemu ostrzeliwaniu. Wśród szturmujących padł rażony kamieniem z katapulty Mikołaj Czupor, wojewoda siedmiogrodzki, jeden ze zdolniejszych wodzów węgierskich, dowodzący w tej wyprawie.. Był on zaciętym wrogiem Polaków i według Długosza mawiał, że „nie lękałby się nawet pójść do piekła byleby mógł ujrzeć ich zagładę”. Po zburzeniu obwarowań pozostała przy życiu część załogi w liczbie 250 skapitulowała. Jeńcy jako widomy znak triumfu odesłani zostali do Budy i wtrąceni do wieży zwanej „Manca”, gdzie wyginęli z głodu lub potopieni zostali w Dunaju.
Z kolei ruszył Maciej na Bukowiec. Twierdza położona była na wysokim wzgórzu, umocniona trzema basztami i przeszkodami wodnymi, zaopatrzona w broń i żywność na przeciąg roku. Bronił jej na czele 300 zbrojnych Henryk Barzy z braćmi Piotrem i Mikołajem. Dowódca ten, przekupiony podobno przez króla węgierskiego, pousuwał z wałów działa i inne wojenne machiny, po czym, po wstępnych utarczkach kapitulował na trzeci dzień pod warunkiem wolnego wyjścia załogi. By porozumienie swoje z Maciejem utrzymać w tajemnicy i usunąć ewentualne podejrzenia, zgodził się odjęcie sobie nawet koni i broni. Dowódcy i bardziej znani rycerze musieli następnie złożyć przysięgę, ze nigdy nie będą walczyć przeciw królowi węgierskiemu. Maciej pełen wzgardy dla kapitulujących odebrał im szable i z kijami w ręku puścił do kraju. Jeśli wersja ta odpowiada prawdzie, wskazywałoby na to, że traktował on załogę Bukowca jako pozostającą w służbie polskiej, gdyż tego typu demonstracji nie stosowałby zapewne w stosunku do zwykłych rabusiów. Po wzięciu szturmem Humennego, Polacy częścią padli w boju, częścią jako jeńcy zostali odesłani do Budy.
W ten sposób tereny północno-słowackie oczyszczone zostały ostatecznie z oddziałów polskich. Maciej odjechał do stolicy na święta Bożego Narodzenia, a nad południowym pograniczem Polski zawisła groźba odwetu węgierskiego. Tutaj zaniedbano środków ostrożności, a wśród niedobitków załóg Modrej Góry i Bukowca panowały swary i rozgoryczenie. Jeden z dowódców, Jan Wilk, oskarżając Jana Suchodolskiego o zdradę napadł go i zabił w jego gospodzie w Krośnie. Skazany za ten czyn przez Mikołaja Pieniążka, dzierżawcę krośnieńskiego i podkomorzego krakowskiego, na śmierć uwolniony został interwencji królewskiej. Braci Barzych wtrącić natomiast kazał do więzienia.
W pierwszej połowie stycznia 1474 roku nastąpił spodziewany najazd węgierski na polskie Podkarpacie. 6000 wojowników pod wodzą wprawionego w łupiestwach pogranicznych Tomasza Tarczaya z Lipian przekroczyło potajemnie granicę i uderzyło nocą na zaskoczone miasta i osady. Tak Długosz, jak węgierska kronika Turoczyego, cytowana już relacja śląska i kronikarz wrocławski Eschenloer, nie pozostawiają wątpliwości, ze wyprawa została podjęta za wiedzą i na rozkaz Macieja. Trasa uderzających oddziałów węgierskich nie jest znana, prawdopodobnie jednak wiodła nie przez Przełęcz Dukielską, lecz „przez lasy”, tzn. mniej uczęszczanymi szlakami. Wykorzystano zapewne znane w XV wieku trakty z Bardiowa przez Zborów, Makowicę na Biecz, lub Żmigród i Jasło. Na taką trasę wskazuje kolejność atakowania przez Węgrów obiektów: 13 stycznia Żmigrodu, 16 Jasła, 17-18 Krosna, później dopiero Dukli, Pilzna i innych miejscowości. Jeden oddział uderzył z Bardiowa wprost na Muszynę. Relacja śląska wyraźnie stwierdza, że atak nastąpił w dwóch grupach.
Napastnicy, którzy granicę przekroczyli prawdopodobnie 12 stycznia, pierwsze uderzenie wymierzyli na Żmigród, wówczas pomyślnie rozwijające się na skrzyżowaniu dróg miasto, będące miejsce pobierania cła węgierskiego. Korzystając z ciemności nocnych opanowali 13 stycznia bez oporu obwarowania miejskie, a następnie gwałtownym bombardowaniem zmusili również do poddania zamek. Miasto wraz z kościołem zostało doszczętnie złupione. Zrabowane naczynia kościelne starano się później odzyskać w Bardiowie. Zdobywcy zdecydowali założyć w Żmigrodzie swą główną bazę dla dalszych ataków i w związku z tym przystąpili do silniejszego umocnienia obwarowań, zmuszając do prac z tym związanych okolicznych chłopów. Drogi łączące Żmigród z Węgrami obsadzili strażami, by zapobiec zawaleniu ich zasiekami z drzew.
W ciągu kilku następnych dni spustoszone zostało środkowe Podkarpacie. 16 stycznia padło ofiarą najazdu Jasło, a wkrótce potem Brzostek, Kołaczyce, Frysztak, Dębowiec, Dukla i wiele innych miasteczek i osiedli. Liczba 200 spalonych wsi wydaje się jednak przesadzona. Obronił się gródek goleski nad Kołaczycami, obsadzony przez oddział „Bratczyków”. Obszar dotknięty klęską sięgał do ok. 60 km na północ od granicy. Najbardziej ucierpiały bezpośrednie okolice Krosna i Żmigrodu: wsie Białobrzegi, Mysznie, Krościenko, Suchodół, Głowienka, Lubla, Łubno, Kopytowa, Zręcin, Bóbrka, Wietrzno, Niżna Łąka, Machnówka, Obrwinowa, Zboiska, łajsce (Głojsce?), Kobylany, Glinik, Stodolna Wola, Golczowa, Wysoka, Dobrzechów, Grodzisko, Zawada, Okonin, Poleszany.
Głównym celem najeźdźców było jednak bogate Krosno, gdzie wśród mieszczan mieli podobno zwolenników gotowych otworzyć im bramy. Napastnicy wśród których było wielu Raców (najemników serbskich) próbowali wziąć miasto znienacka, nocnym atakiem, nadciągając wprawdzie od Żmigrodu, uderzając jednak dla zmylenia uwagi obrońców na położoną po przeciwnej stronie bramę wyższą, węgierską. Czujność strażnika bramnego, który w porę usunął mostek zwodzony, udaremniła zaskoczenie. Atakujący, przyjęci ogniem z strzelb ręcznych i wałowych, nie zdołali się wedrzeć na mury, a rozwścieczeni z powodu doznanego zawodu spalili doszczętnie przedmieścia Krosna. Ofiarą płomieni padł również szpital i kościół św. Ducha, położony za murami, w widłach Wisłoka i Lubatówki, w pobliżu bramy krakowskiej. Sprawca tego nieszczęścia, Tomasz Tarczay, przejęty podobno skruchą z powodu zniszczenia szpitala ubogich, ofiarował później rajcom krośnieńskim 200 dukatów. Odbudowany kościół św. Ducha został ponownie poświęcony w 1477 roku.
Krosno z wyjątkiem przedmieść uniknęło więc zniszczenia, tym gorszy los spotkał jednak kwitnące podówczas Pilzno. Węgrzy obiecali oszczędzić miasto pod warunkiem wypłacenia okupu w wysokości 400 czerwonych złotych. Gdy odpowiedź króla, do którego zwrócono się w tej sprawie o zgodę, wypadła odmownie, Pilzno padło w dniu 1 lutego 1473 roku ofiarą szczególnie okrutnej grabieży. Starców i dzieci wymordowano, dorosłych uprowadzono w niewolę na Węgry, miasto zrównano z ziemią. Przerażeni mieszkańcy okolic spieszyli teraz do obozu węgierskiego z zapewnieniami lojalności, byle tylko uratować życie i nieruchomości.
Inny oddział węgierski uderzył, jak wspomniano, z Bardiowa na Muszynę, zamek biskupa krakowskiego i po krótkiej walce zmusił ją do poddania. Według cytowanej relacji śląskiej przebywał wówczas w Bardiowie sam Maciej, który poruszony wiadomościami o gwałtach i rabunkach pogranicznych popełnianych przez polską załogę zamku, ruszył jakoby osobiście na Muszynę. Pierwszy dzień szturmu przyniósł zniszczenie baszt zamku, po czym na drugi dzień załoga kapitulowała, a Maciej trzeciego dnia wrócił do Bardiowa. Wersja o osobistym udziale Macieja jest jednak mało prawdopodobna, gdyż oficjalnie odcinał się od akcji odwetowej swoich poddanych. Przebywał jednak na pewno w pobliżu teatru działań w Preszowie, skąd wystawił w pierwszej połowie stycznia pełnomocnictwa dla rokowań i glejty dla posłów polskich.
Ze strony polskiej zrobiono bardzo niewiele, by położyć kres spustoszeniom szerzonym przez Węgrów. Król Kazimierz Jagiellończyk zwołał wprawdzie z początkiem lutego pospolite ruszenie, przesuwając w związku z tym 5 lutego terminy sądów grodzkich, sam jednak mając przy sobie kilka tysięcy żołnierza najemnego, czekał bezczynnie na przybycie posiłków z Litwy. Tymczasem zebrana szlachta łupiła tylko dobra duchowne, nie kwapiąc się do walki. Przed 5 lutego wyruszył tylko w kierunku Żmigrodu z pewnymi siłami Jakub z Dębna, nie wiadomo jednak czy podjął szerszą akcję zbrojną. Panowie polscy pokładali, jak się zdaje, większą nadzieję w negocjacjach, które mogłyby doprowadzić do usunięcia łupieżców z Podkarpacia. Układy bowiem były od dawna w toku. Obie strony wypierały się wprawdzie oficjalnie związków z działalnością band łupiących najpierw pogranicze węgierskie, a potem polskie, sprawa jednak wymagała uregulowania. Już po zjeździe opawskim zaplanowano z inicjatywy węgierskiej nowe spotkanie obustronnych pełnomocników, którzy mieliby rozstrzygnąć pograniczne kwestie sporne. Po pewnej zwłoce ze strony polskiej, zgodzono się na taki zjazd w terminie 27 grudnia 1473 roku. Maciej wyraził zgodę na tę propozycję dopiero 12 stycznia 1474 roku, wystawiając w tym dniu w Preszowie pełnomocnictwo dla swych posłów. Zgoda na rokowania była więc równoczesną z przekroczeniem granicy przez oddziały Tarczaya. Nasuwa się przypuszczenie, że akcja zbrojna była skoordynowana z przygotowaniami dyplomatycznymi i miała stanowić ważki argument nacisku podczas rokowań dotyczących problemów szerszych niż tylko pograniczne zatargi polsko-węgierskie. Przeciągające się następnie spory o glejty i gwarancje bezpieczeństwa dla posłów obu stron, podczas gdy Węgrzy niszczyli Podkarpacie, zdają się potwierdzać powyższe przypuszczenia. Delegacja polska w składzie: Jakub Sienieński, arcybiskup gnieźnieński, Jan Rzeszowski, biskup krakowski, Dobiesław Kmita, kasztelan lubelski i Jan z Rytwian, marszałek królestwa polskiego, oczekiwała przez pewien czas w Sączu. Spotkano się w końcu w tradycyjnym miejscu zjazdów polsko-węgierskich, w Sromowcach i Starej Wsi Spiskiej nad Dunajcem. Macieja reprezentowali biskupi: Gabriel siedmiogrodzki i Oswald zagrzebski oraz Emeryk Zapolya, żupan spiski, Jan Pongracz, wojewoda siedmiogrodzki i proboszczowie Jerzy z Pięciokościołów i Kasper ze Spisza, pośredniczył zaś zastępca legata Bartłomiej de Massa. Układy dotyczyły całokształtu stosunków polsko-węgierskich, z uwzględnieniem kwestii czeskiej, szczególne miejsce poświęcono jednak pacyfikacji stosunków na Podkarpaciu.
24 lutego 1474 roku podpisany został w Starej Wsi traktat pokojowy polsko-węgierski, uzupełniony trzyletnim rozejmem z Czechami. Odnośnie uregulowania stosunków na pograniczu zawierał on następujące postanowienia: Zakazano najsurowiej wzajemnych napaści, grabieży, wznoszenia umocnień na cudzym terytorium oraz wszelkich aktów gwałtu, pod karą banicji i konfiskaty mienia. Podobne sankcje miały dotknąć wszystkich ułatwiających działalność rabusiom, wpuszczających ich do swoich zamków i przechowujących zagrabione łupy. Starostowie po obu stronach granicy zobowiązani zostali do wspólnego tępienia rozbojów. Sprawy sporne rozsądzane odtąd być miały przez specjalnych sędziów rozjemczych, odwołania przez starostów lub wyznaczonych przez króla pełnomocników. Kupcom po obu stronach zagwarantowano pełne bezpieczeństwo. W wypadkach poważniejszych konfliktów granicznych i majątkowych, spory miały być rozstrzygane drogą pokojową na tradycyjnych zjazdach prałatów i senatorów obydwu stron.
Kwestia wycofania oddziałów węgierskich z opanowanych punktów Podkarpacia ujęta została w osobnym dodatku. Załoga Żmigrodu miała być wezwana przez obie strony do powstrzymania się od wszelkich wrogich kroków w ciągu ośmiu dni od wejścia w życie zawieszenia broni. Ze strony polskiej zapewniono jej gwarancje bezpieczeństwa. Pretensje i żądania napastników pod adresem królestwa polskiego zadośćuczynione być miały na najbliższym zjeździe prałatów i możnych obydwóch krajów. Załoga Żmigrodu miała w ciągu czterech lub pięciu dni opuścić miasto i zamek, pozostawiając w nim zdobyte działa i machiny wojenne, a następnie bez przeszkód ze strony Polaków wycofać się z dobytkiem na Węgry. Jeńcy obustronni, za których dotychczas nie pobrano okupu, winni być wypuszczeni na wolność.
W sprawie Muszyny pełnomocnicy węgierscy mieli wstawić się do Macieja, by w podobny sposób, w terminie do 6 marca zgodził się wydać zamek w ręce przedstawiciela biskupa krakowskiego, z pozostawieniem na miejscu armat i sprzętu wojennego. W związku z oskarżeniami o grabieże dokonywane z Muszyny, biskup zobowiązał się dać satysfakcję poszkodowanym. Szczegóły ustalone miały być w przeciągu miesiąca, przy osobistym spotkaniu delegata węgierskiego z przedstawicielem biskupa. Na koniec ustalono zjazd prałatów i baronów obydwu królestw na 8 września następnego roku w celu ostatecznego rozstrzygnięcia kwestii spornych wynikłych z dokonanych dotychczas napaści, grabieży i rabunków.
Stosownie do zawartej umowy Węgrzy opuścili polskie warownie, odwrót ich odbył się jednak nie bez przeszkód. Rozjątrzeni łupiestwem chłopi atakowali ich bowiem w przejściach leśnych i zadali wycofującym się ciężkie straty. Maciej z kolei pozbawił Komorowskiego posiadanych przez niego siedmiu zamków na Słowacji.
Następstwa najazdu były dla dotkniętych nim okolic ciężkie. Świadczy o tym szereg zwolnień od podatków i ciężarów udzielonych przez króla Kazimierza miejscowościom podgórskim w okresie od 10 marca do 2 kwietnia 1474 roku. Krosno oraz Tuchów, Brzostek i Kołaczyce uzyskały je na 8 lat, Jasło na 5 lat, Pilzno aż na 12, wymienione wyżej wsie z okolic Krosna na okres od 2 do 3 lat. W Bieczu, który nie został bezpośrednio zniszczony, przystąpiono pod wpływem opisanych wydarzeń do budowy nowego zamku.
{jcomments on}