There was a problem loading image 'images/beskid.jpg'
There was a problem loading image 'images/beskid.jpg'
Piękna, słoneczna pogoda towarzyszyła uczestnikom wycieczki, która w sobotę 23 marca wyruszyła na trasę z Folusza do Mrukowej, szukając nie tylko śladów wiosny, ale także śladów warowni króla Mruka, który – według legendy – zbudował zamek a u jego stóp założył wieś Mrukową. Z czasem zamek, w którego piwnicach stały dwa kufry ze złotem pilnowane przez koguta oraz kwokę z kurczętami poupadał, a w końcu zapadł się zupełnie. Może gdzieś pod ziemią dalej są te kufry pełne kosztowności? Niestety, mimo poszukiwań, nie udało się nam ich odnaleźć…
Po rozwiązaniu zagadnień logistycznych związanych z rozwiązaniem „drobnego” dylematu jak dojechać samochodem do Folusza, by wrócić z Mrukowej, 18 uczestników - w wieku bardzo zróżnicowanym od 7 do 70 lat - pod kierownictwem pana Tadeusza Wójcika spotkało się przed szlabanem, za którym rozpoczyna się obszar Magurskiego Parku Narodowego. Symbolicznie można powiedzieć, że jeden krok dzielił nas od rozpoczęcia Wielkiej Przygody. Ale zanim ten krok (mały dla ludzkości, ale wielki dla uczestników) został wykonany, zostaliśmy zapoznani z wycieczkowym BHP, a następnie każdy, kto chciał, przeszedł krótki kurs praktycznego posługiwania się kijkami nordic walking. Mimo, że ludzi spacerujących z tym sprzętem można spotkać bardzo często to warto przypomnieć, iż długość kijków powinna być tak dobrana, by kąt ugięcia w łokciu wynosił w przybliżeniu 90 stopni a kijki powinny być wyposażone w rękawiczki a nie paski i mieć gładką, drobną rękojeść a nie profilowany „grzybek” jak kijki do trekkingu. Jako, że zawsze – gdy już dojrzałem do tego – posługiwałem się kijkami trekkingowymi, nie podejmuję się opisać zasad chodzenia z kijkami do nordic walking, a ponadto sądzę, że każdy zainteresowany może się wybrać na wycieczkę z ŻKG, gdzie wykwalifikowany instruktor udzieli mu rad praktycznych. Bo teoria teorią, a praktyka praktyką.
Po zakończeniu kursu, przekroczyliśmy szlaban i ruszyliśmy na Wodospad Magurski, który wprawdzie leży kilometr w bok od planowanej trasy, ale uznaliśmy, że jest to na tyle ciekawe miejsce, iż warto je zobaczyć. Wprawdzie z wodospadu woda kaskadami nie płynęła, bo w końcu to Wodospad Magurski a nie Niagara, ale parunastu minutowy spacer wśród bardzo powoli budzącej się do życia przyrody pozwolił na złapanie właściwego rytmu. Po powrocie na miejsce startu ruszyliśmy już do celu, którym była Mrukowa. Szliśmy "zielonym" szlakiem bardzo umiarkowanym tempem cały czas lekko nabierając wysokości – na odcinku prawie 3,5 km pokonaliśmy niewiele ponad 200 metrów przewyższenia z czego widać, że szlak nie jest zbyt wymagający. Pierwszy postój zrobiliśmy przy kapliczce św. Franciszka usytuowanej na miejscu, nieistniejącej wsi Huta Pielgrzymska (Samoklęska), której nazwa ma związek z trwającą tu do XIX wieku produkcją szkła wytapianego z rodzimego piaskowca. Wędrując po Beskidzie Niskim pieszo, czy jeżdżąc na rowerze, często może spotkać puste doliny, bez domostw, z nieuprawianymi polami, ze zdziczałą przyrodą. Ale przemierzając te doliny, co jakiś czas można się też natknąć na ślady wskazujące, że kiedyś ktoś tu musiał mieszkać, bowiem pozostały cmentarze, cerkwiska, przydrożne krzyże i kapliczki, zdziczałe drzewa owocowe, piwnice, które niewątpliwie wskazują, że tętniło tu kiedyś życie. Z tablic, które postawiono na miejscach nieistniejących wsi można się dowiedzieć, że tereny Beskidu Niskiego przed II wojną światową, a nawet niedługo po niej, były dość gęsto zaludnione. W zdecydowanej większości była to ludność pochodzenia rusińskiego, od XIX wieku nazwana Łemkami. Zamieszkiwali oni w zwartym terytorium od wschodniej części Beskidu Sądeckiego, w Beskidzie Niskim, aż po zachodnie krańce Bieszczadów. Znaczna cześć Łemków w trakcie wojny, i zaraz po jej zakończeniu wyjechała stąd w ramach wymiany ludności z Ukraińską SRR, a ci, którzy nie dali się namówić na ten wyjazd, zostali już przymusowo wysiedleni w ramach tzw. Akcji "Wisła" w 1947 roku, w którym to Beskid Niski opustoszał niemal zupełnie. Cześć ludności łemkowskiej powróciła w swoje rodzinne strony po 1956 roku, kiedy była taka możliwość, ale niektóre wioski nie zostały już w ogóle zasiedlone, zawładnęła nimi beskidzka przyroda… I takim miejsce jest właśnie Huta Pielgrzymska.
Po odpoczynku, ruszyliśmy w dalszą drogę. Nieco ostrzejsze podejście zaczyna się w miejscu, gdzie „zielony” szlak odchodzi w lewo w stronę Smyczki. Po wejściu na szczyt zeszliśmy dość stromą i niezbyt wygodną ścieżką w stronę przełęczy pod Górą Zamkową, a następnie – już bez szlaku – zwiedziliśmy ten dwuwierzchołkowy szczyt, by odszukać ślady po bliżej nieznanej warowni, o której wspominał Jan Długosz w dziele „Chorographia Regni Poloniae”. Wprawdzie przewodnik wskazał nam resztki murku, ale czy stanowią one ślady owej szacowanej na XII wiek warowni, które przetrwały kilkaset lat? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Warto jednak pamiętać, że na terenie Mrukowej w trakcie wykopalisk odnaleziono srebrną tetradrachmę Aleksandra Wielkiego pochodzącą z lat 324-323 p.n.e. co świadczy o istnieniu na tych ziemiach osadnictwa jeszcze przed naszą erą.
A potem spacerkiem, rozmawiając o historii, etnografii i paru innych sprawach. doszliśmy do punktu końcowego, którym była altana z grillem w Mrukowej, gdzie na zakończenie rozpaliliśmy ognisko i zjedliśmy pieczoną kiełbasę. Przeszliśmy niewiele ponad 10 kilometrów, więc żaden z uczestników nie narzekał na zmęczenie, a wszyscy byli zadowoleni zarówno z pogody, jak i faktu, że rozpoczęliśmy sezon wycieczkowy. Warto jeszcze – gwoli kronikarskiego obowiązku – wspomnieć, że odpłatność od jednego uczestnika zamknęła się oszałamiającą kwotą 10 zł (przewodnik – niczym zasady w dobrym barze – uznał, że pierwsza wycieczka jest gratis).
Galeria zdjęć