Wtorkowy poranek był piękny a słońce świeciło na błękitnym niebie. Ptaki ćwierkały swoje poranne melodie a żydowskie matki budziły swoje maleństwa z nocnej drzemki nie wiedzące jaki los ich czeka... Był 7 lipca 1942 roku...
1 września 1939 roku mieszkańców Nowego Żmigrodu obudził huk przelatujących niemieckich samolotów lecących bombardować lotniska w Krośnie i Moderówce. Niemcy dopiero 7 września przekroczyli granicę i praktycznie bez żadnego oporu ze strony oddziałów Wojska Polskiego, 8 września zajęli Nowy Żmigród. Zaczęła się okupacja... Już dzień później Niemcy dokonali pierwszej zbrodni rozstrzeliwując w Nienaszowie 10 Polaków. Była to zapowiedź tego, co mieszkańców, niezależnie od wyznania, czeka pod okupacją. Jak wspomina Shimon Lang (ówczesny mieszkaniec N. Żmigrodu) w wywiadzie udzielonym w 1995 roku: W dniu wybuchu wojny wiedzieliśmy, że życie żydowskie, które istniało w Europie, zakończyło się. /.../ Nikt nie przypuszczał, że Hitler masowo morduje żydów. Łatwo spekulować po fakcie, ale prawda była taka, że nikt nie wierzył, że Hitler masowo zabija żydów. Żydzi wiedzieli, że pod rządami Hitlera nie będzie im łatwo, ale nie spodziewali się, co się stanie. Bogaci żydzi wiedzieli, że czasy będą ciężkie, a biedni żydzi, którzy nie mieli kromki chleba na szabat, mieli nadzieję, że być może warunki nieco się poprawią. Historia pokazała jak bardzo wszyscy się mylili... Już 14 września 1939 roku (pierwszy dzień święta Rosz Haszana, czyli żydowskiego Nowego Roku), dwaj niemieccy żołnierze weszli do synagogi i kopniakami wyrzucili modlących się tam wiernych. 5 października (ostatnia noc święta Sukkot) spaliła się synagoga (prawdopodobnie podpalona przez żołnierzy niemieckich). 20 listopada żandarmeria niemiecka przeprowadziła zorganizowany rabunek mienia żydowskich mieszkańców. Warto jednak zauważyć, że jakkolwiek były to działania brutalne i naruszające godność, nie wiązały się z ofiarami śmiertelnymi. Nie były to też działania instytucjonalne a raczej indywidualna inicjatywa Niemców. Działania instytucjonalne miały dopiero nadejść wraz z utworzeniem na części okupowanej Polski Generalnego Gubernatorstwa. Z tych działań antyżydowskich najbardziej znany jest obowiązek noszenia na ramieniu opaski z gwiazdą Dawida czy znakowania tym samym znakiem żydowskich sklepów. Były to działania stygmatyzujące żydowską społeczność, ale nie miały – oprócz naruszenia poczucia godności – takiego znaczenia, jak cały pakiet zarządzeń, których celem było wyeliminowanie żydów z życia gospodarczego poprzez pozbawienie ich majątków, pieniędzy, ubezpieczeń społecznych co uderzało w byt materialny. Zarządzenia miały różny ciężar gatunkowy i przewidywały różne kary za ich naruszania, ale dopiero zarządzenie z 15 października 1941 roku wprowadziło karę śmierci za opuszczenie bez zezwolenia getta. Getto w Nowym Żmigrodzie zostało utworzone na przełomie 1941/42 lub w pierwszej połowie 1942 roku. Żmigrodzkie getto było gettem otwartym, co oznacza, że jedynym znakiem, że tu znajduje się getto były tabliczki informujące żydów, że opuszczenie getta grozi im śmiercią. Według „Encyclopedia of camps and ghettos, 1933–1945”, pierwszą żydowską ofiarą Niemców był „niemy Dawid”, który w 1942 roku wyjechał z miasta po mąkę do chłopa i został zastrzelony przez funkcjonariusza policji niemieckiej Kreila (chodzi prawdopodobnie o Adolfa Krala, Wachmeister Schutzpolizei w Nowym Żmigrodzie). Przy okazji zaprzecza to podanej przez Andrzeja Potockiego w książce „Żydzi w Podkarpackim” informacji, jakoby w 1940 roku niemiecka żandarmeria i funkcjonariusze Gestapo, na żmigrodzkim kirkucie rozstrzelali 150 żydowskich mieszkańców Nowego Żmigrodu. I na tym kirkucie ich pochowali. Oczywiście, jak każda bzdura ta też jest powielana w różnych dziełach przez różnego rodzaju historyków, zarówno amatorów jak i zawodowców.
Do czasu utworzenia żmigrodzkiego getta, sytuacja w porównaniu z okresem przedwojennym, w gruncie rzeczy niewiele się zmieniła: ci, co mieli pieniądze kupowali żywność od rolników, którzy sprzedawali swoje płody rolne na żmigrodzkim rynku; ci, co mieli umiejętności (ślusarze, stolarze, blacharze, krawcy) sprzedawali swoje usługi; sklepy funkcjonowały jak przed wojną; ludzie spotykali się, zawierali związki małżeńskie, rodziły się dzieci, ludzie umierali. Jedni, jak przed wojną byli, bogaci a większość była coraz biedniejsza.
28 listopada 1939 roku, rozporządzeniem Generalnego Gubernatora Hansa Franka, zostały powołane Rady Żydowskie, czyli Judenraty, które od tej pory miały administrować lokalnymi społecznościami żydowskimi z ramienia i pod nadzorem władz okupacyjnych. Zadania Judenratów w teorii skupiały się do funkcji pośrednika w przekazywaniu niemieckich poleceń żydowskiej społeczności oraz reprezentowania tejże społeczności przed niemiecką władzą okupacyjną oraz sprawowania władzy administracyjnej. W praktyce jednak ich rola była znacznie większa: dostarczały robotników do prac przymusowych, zbierały fundusze na spłatę nakładanych przez Niemców kontrybucji, przeprowadzały szkolenia zawodowe dla ludności, zajmowały się aprowizacją, organizacją i nadzorowaniem służby zdrowia czy pomocą społeczną.
Pierwsza wzmianka o istnieniu w Nowym Żmigrodzie Judenratu pochodzi z 1 marca 1940 roku (niektóre źródła podają, że Judenrat w Żmigrodzie został powołany pod koniec 1939 roku). Jego przewodniczącym został mianowany Hersch Eisenberg. Pozostali członkowie Judenratu to: Yekel Braunfeld, Moshe Haim Birenbaum, Shia Wahl, Hersh Duvid Zilber, Shia Bobker, Shia Zilber, Samuel Weinstein, Yekel Diamant i Nute Parness. Pracownikami Judenratu, oprócz prezesa, byli: sekretarz Kolber, piekarz Samuel Weinstein, blacharz Shia Wahl oraz kupiec Moses Reiss. Doboru członków do Judenratu dokonywano zazwyczaj według standardowych kryteriów, które sprowadzały się do mianowania osób znanych i szanowanych w danych społecznościach. W Nowym Żmigrodzie wpływowymi rodzinami żydowskimi były rodziny Eisenberg, Schoenwetter, Wymiszler i Fishler, więc przedstawiciele tych dwóch pierwszych objęli prominentne stanowiska w Judenracie i oddziale Żydowskiej Samopomocy Społecznej. W niewielkich miejscowościach wybór był jednak zdecydowanie mniejszy, co skutkowało narzucaniem przez władze niemieckie ludzi przypadkowych, niemających większego doświadczenia w pracy społecznej ani autorytetu wśród żydów. Podobną opinię w stosunku do prezesa żmigrodzkiego Judenratu miał S. Lang: Wybrali człowieka, która był daleko od jakiegokolwiek zaangażowania w sprawy społeczne. Był surowym człowiekiem. Niemcy byli pewni, że wykona ich polecenie i nie pomylili się. Nie można powiedzieć, że robił szczególnie złe rzeczy żydom żmigrodzkim, ale na pewno pomagał Niemcom. Pogarszający się stan higieniczny i wzrost zachorowalności spowodowany wzrostem liczby mieszkańców w żydowskich gettach wywołały wśród Niemców obawy przed rozprzestrzenianiem się chorób zakaźnych, co skutkowało powołaniem przez Judenraty komisji sanitarnych. W Nowym Żmigrodzie powołano TOZ, w którym były zatrudnione: Bronisława Stecher, Helena Weinstein i Mina Zimet (Mina Mindel Zimet z domu Lang urodziła się w Nowy Żmigrodzie 28 kwietnia 1906 roku; wyemigrowała i mieszkała w Berlinie, skąd została deportowana 20 maja 1939 roku; wróciła do N. Żmigrodu. We wrześniu 1942 roku została wywieziona do obozu zagłady w Bełżcu, gdzie zginęła).
Oprócz realizacji celów wyznaczonych Judenratom przez władze okupacyjne, kolejnym ważnym zadaniem było zorganizowanie wyżywienia i opieki socjalnej nad żydami, w tym coraz liczniejszymi uchodźcami. Realizowano to poprzez rozdawnictwo żywności, odzieży, zasiłków pieniężnych oraz prowadzeniem kuchni ludowych. W Nowym Żmigrodzie taka kuchnia działa od 15 listopada 1940 roku i na początku wydawała 3 posiłki dziennie. Brak wystarczających środków finansowych powodował okresowe jej zamykanie, np. 25 lipca 1941 r. oddział Żydowskiej Samopomocy Społecznej (ŻSS) w Żmigrodzie wysłał telegram do głównego biura w Krakowie z ostrzeżeniem, że 300 osób głodowało, ponieważ kuchnia nie miała jedzenia. Dopiero oficjalne uznanie jej działalności przez Kreishauptmanna (starostę) Waltera Gentza w październiku 1941 roku zapewniło jej przydział żywności, dzięki czemu mogło z niej korzystać od 114 do 193 osób dziennie. Wcześniej kuchnia była utrzymywana ze środków Judenratu, środków własnych (opłata 30 gr za obiad) a przede wszystkim dzięki pomocy finansowej Żydowskiej Samopomocy Społecznej. Warto zauważyć, że do czasu powstania Żydowskiej Samopomocy Społecznej i utworzenia jej struktur to właśnie na Judenratach spoczywał główny ciężar opieki społecznej nad żydami. Ludźmi, którzy wymagali szczególnej troski, byli wysiedleńcy. I tak: w styczniu 1940 roku przybyło 150 przesiedleńców z Łodzi; 25 marca 1941 roku 100 przesiedleńców z Krakowa, a 24 kwietnia 1941 roku 100 przesiedleńców z Jasła. Do tych liczb należy też doliczyć np. żydowskich mieszkańców Osieka (ok. 230 osób), którzy zostali przeniesieni do Nowego Żmigrodu. Pozbawieni dobytku i możliwości pracy, stanowili dodatkowe obciążenie dla gminy, ponieważ to na nią spadały koszty ich utrzymania. Brak mieszkań zmuszał Judenraty do rekwirowania pomieszczeń lub kwaterowania dodatkowych osób w ciasnych mieszkaniach, co z kolei doprowadzało do konfliktów z ich lokatorami. W sprawozdaniu żmigrodzkiego Judenratu z 29 kwietnia 1940 roku znajduje się informacja, że około 200 uchodźców jest zmuszone do mieszkania w nieczynnych warsztatach, gdzie śpią na betonowej podłodze. Gminy, w tym także żmigrodzka, protestowały przeciwko przyjmowaniu wysiedleńców. W kwietniu 1941 roku żmigrodzki Judenrat donosił, że bez żadnej zapowiedzi przybyło do miasteczka ponad 200 osób z Jasła: /.../ Rada Żydowska do dziś nie wie, gdzie ci ludzie się znajdują. /.../. Według danych podanych przez Elżbietę Rączy w opracowaniu „Zagłada Żydów w dystrykcie krakowskim w latach 1939-1945” liczba ludności żydowskiej w Żmigrodzie wynosiła w lutym 1940 roku – 900 osób, a w marcu 1942 roku – 1809 osób. Nieco inne dane podaje E. Podhorizer-Sandel w artykule „O zagładzie Żydów w dystrykcie krakowskim” opublikowanym w Biuletynie Żydowskiego Instytutu Historycznego z 1959 r. (nr 30) w którym ocenia, że przed wybuchem II wojny światowej liczba żydowskich mieszkańców miasteczka wynosiła 800 osób. Zwiększenie w ciągu 2 lat ludności zamieszkującej ograniczony obszar nieuchronnie musiało prowadzić do drastycznego pogorszenia warunków higienicznych (które w podkarpackich miasteczkach nie były i tak zbyt wysokie), czemu starał się zapobiegać Judenrat wydając stosowne zarządzenia dotyczące przestrzegania czystości i grożąc karami za ich niewykonywanie.
Jak widać z zestawienia funkcji pełnionych przez Judenrat, w praktyce kontrolował on znaczącą część sfer życia żydowskiej społeczności, zwłaszcza, że wszyscy żydzi byli zobligowani do wypełniania jego poleceń. Na straży ich przestrzegania stała Żydowska Służba Porządkowa (Jüdischer Ordnungsdienst – OD). W Nowym Żmigrodzie została ona powołana w połowie 1941 roku. Funkcjonariusze OD nie mieli uprawnień do noszenia broni – jedyne ich uzbrojenie stanowiły pałki. Ich znakiem rozpoznawczym były czapki, posiadali ponadto specjalne metalowe odznaki z gwiazdą Dawida lub numerem, a na rękawie bluzy nosili opaskę koloru czerwonego na której widniała gwiazda Dawida i odpowiedni napis w języku niemieckim, który określał miejscowość i formację policyjną. Według niemieckich założeń Jüdischer Ordnungsdienst miał być organem porządkowym Judenratu i formalnie jemu został podporządkowany. Funkcjonariusze OD początkowo pilnowali porządku publicznego w dzielnicy żydowskiej, utrzymywali spokój w budynkach gmin i należących do nich zakładach opieki społecznej, nadzorowali porządek na ulicach, doręczali rozmaite nakazy, apele i zawiadomienia oraz wspomagali w działaniach opiekę społeczną. Kompetencje policji żydowskiej stopniowo rozszerzano o zbieranie podatków i kontrybucji oraz dokonywanie konfiskat na polecenie władz. Ostatecznie policja żydowska została wkomponowana w system działań antyżydowskich i wykonywała zadania zlecone przez Niemców, chociaż utrzymywała ją żydowska gmina. O żydowskiej policji w Nowym Żmigrodzie nie możemy wiele napisać: nie znamy jej liczebności czy składu personalnego. Zachowała się jednak relacja świadka (Shia Zimet), opublikowana w Memorial Book of Nowy Żmigrod, dotycząca zachowania żydowskich funkcjonariuszy 7 lipca 1942 roku: Wkrótce do domów wpadli policjanci żydowscy i pognali nas na spotkanie ze śmiercią. Rozkaz Niemców był dla nich święty i musiał być wykonany co do joty. Tłum na rynku rósł z minuty na minutę. Wydawało się, że nikogo nie brakuje, dzięki skutecznej pracy policji żydowskiej. Zapewne można zatem napisać tyle, że podobnie jak żydowska policja w innych gettach, wykonywała ona zadania zlecone jej zarówno przez Judenrat, jak i Niemców.
Jednym z najważniejszych zadań zleconych Judenratom przez władze okupacyjne było sporządzenie imiennych list mieszkańców, co niewątpliwie ułatwiło czy nawet wręcz umożliwiło podejmowanie Niemcom skutecznych działań przeciwko żydowskiej społeczności. Procedura była wszędzie podobna – wszyscy podlegający przymusowi pracy musieli się stawić osobiście w niemieckim urzędzie pracy (Arbeitsamt) lub odpowiednim wydziale Judenratu i tam się zarejestrować. Tworzone na podstawie tej rejestracji kartoteki pozwalały władzom okupacyjnym orientować się w liczbie żydów zamieszkujących daną miejscowość, ich strukturze wiekowej i zawodowej oraz o stopniu ich zdolności do pracy. W przypadku żmigrodzkiego Judenratu były np. prowadzone spisy robotników przymusowych zatrudnionych przy naprawie dróg, mostów oraz kopania rowów. W 1940 roku niemiecka i polska granatowa policja schwytała około 50 mężczyzn, których wysłano do pracy przy robotach drogowych dla niemieckiej firmy Emila Ludwiga w Lipowicy k. Dukli (zostali zwolnieni i powrócili do N. Żmigrodu 12 lipca 1942 roku - karta wojenna Mordechaja Findlinga). Wprowadzenie przez władze niemieckie zarządzeń o przymusie pracy spowodowało to, że łapanki ludzi do pracy, w późniejszym okresie zamiast Niemców, przeprowadzały Judenraty za pomocą OD-manów. Encyclopedia of camps and ghettos, 1933–1945 podaje, że na przełomie kwietnia i maja 1941 roku w Nowym Żmigrodzie były przeprowadzane łapanki, wskutek czego kilka transportów żmigrodzkich żydów zostało wysłanych do różnych obozów pracy przymusowych. Jest swoistym paradoksem historii, że w 1941 roku urządzano łapanki, aby znaleźć robotników a już rok później posiadanie stałej, jakiejkolwiek pracy stało się przedmiotem marzeń, bo albo dawało szansę uniknięcia wysiedlenia albo przedłużało życie (relacja Rózi Topor, która została przesiedlona do N. Żmigrodu z Łodzi).
Rosnąca liczba ludności (warto pamiętać, że przesiedleńcy najczęściej przybywali w tym, co mieli na sobie), inflacja spowodowana wojną i antyżydowskie ustawodawstwo powodowały, że gwałtownie rosła liczba ludzi, którym groziła śmierć z głodu, dlatego latem 1940 roku Niemcy powołali Żydowską Samopomoc Społeczną, która była jedyną legalną w GG instytucją żydowską, która zajmowała się niesieniem pomocy członkom społeczności izraelickiej. Pierwsza wzmianka o istnieniu w Nowym Żmigrodzie delegatury ŻSS pochodzi z 7 czerwca 1941 roku. Na jej czele (do 2 sierpnia 1942 roku) stał Hersz Rab, uchodźca, przemysłowiec, działacz społeczny, były radny Trzebini (formalnie był przewodniczącym do 2 sierpnia 1942 roku). Jego zastępcą był przemysłowiec Henryk Schoenwetter (początkowo odmówił objęcia funkcji). Pozostałymi członkami byli: piekarz Samuel Weinstein, członek Judenratu (początkowo odmówił objęcia funkcji), Osias Fraenkel (od 2 sierpnia 1942 roku). Z delegaturą ŻSS współpracowali: Shia Zimet (w lipcu wywieziony do obozu w Płaszowie), David Leizer, Getzel Schiff, Osias Knopf, Abraham Zimet i Hersch Zimet (w lipcu 1942 roku wywieziony do obozu w Płaszowie). Wśród działań, którymi zajmowała się żmigrodzka delegatura ŻSS można wymienić udzielanie pomocy lekarskiej, rozdawnictwo leków, rozdawnictwo obuwia, pośrednictwo w kontaktach z zagranicą, rozdawnictwo odzieży, prowadzenie opieki sanitarnej (kąpiele, kontrola sanitarna mieszkań), pomoc dla uchodźców (zakwaterowanie, wyposażenie mieszkań), rozdawnictwo środków czystości, pomoc dla wywiezionych do obozu w Płaszowie (zapomogi pieniężne), prowadzenie ogniska dla dzieci. Tym ostatnim zajmował się Wydział Opieki nad Matką i Dzieckiem w którym pracowały: Nina Strengerowa, Gołda Anglerowa, Hinda Parnesowa, Mania Plotznerowa, Hanka Schneurówna, N. Hollanderowa, Mina Zimetowa i Hania Kleinówna. Ognisko dla żydowskich dzieci w Nowy Żmigrodzie działało od 16 lipca 1941 roku do 1 lipca 1942 roku. Mimo, że w styczniu i lutym 1942 roku było zamknięte z powodu braku środków, to korzystało z niego od 72 do 90 dzieci. Pomoc dla dzieci polegała na dożywianiu, opiece sanitarnej (kąpiele), pomocy lekarskiej czy rozdawnictwie odzieży.
Wśród problemów z którymi borykała się delegatura, a których potwierdzenie można znaleźć w dokumentach, pojawiają się: napływ w lipcu 1941 roku przesiedleńców z Miechowa, Krosna, Nowego Sącza, Sanoka; wprowadzenie we wrześniu 1941 roku przez władze niemieckiej przymusowej rekwizycji mleka, przez co mleczarnie nie mogły go ofiarować ognisku dla dzieci; brak gotówki w październiku 1942 roku na wykup przydziału ziemniaków czy przybycie na przełomie grudnia i stycznia 1942 roku kilku grup przesiedleńców z Jasła (którzy wcześniej byli przesiedleni z Łodzi, Kalisza i Krakowa). Działalność ŻSS była finansowana z różnych źródeł, zarówno z pożyczek udzielanych przez członków delegatury, jak ze środków przekazywanych przez Judenrat, dotacji przekazywanych przez PŻSS, AJDC, ŻKOP w Jaśle, jak też subwencje przydzielane przez administrację niemiecką (Ernahrungsamt w Jaśle przydzielał żywność). Mimo kontrowersji towarzyszącej działaniom ŻSS (część jej członków działała w charakterze wolontariuszy, a dla części była to normalna praca zawodowa), była to niewątpliwie najbardziej ceniona przez żydów organizacja działająca w gettach. Najlepszym podsumowaniem działalności ŻSS może być zdanie: nie może dawać nikomu tyle, by można było z tego żyć, lecz może dawać tyle, by uchronić od śmierci głodowej.
Punktem zwrotnym w antyżydowskiej polityce był atak III Rzeszy na ZSRR rozpoczęty 22 czerwca 1941 roku, gdy wraz z nacierającym Wehrmachtem zostały wysłane oddziały Einsatzgruppen (grupy do zadań specjalnych), które otrzymały rozkaz rozstrzeliwania wszystkich żydów płci męskiej; później tym rozkazem objęto także kobiety i dzieci. Łącznie w masowych egzekucjach zginęło około 1 250 tys. osób. Klęska Niemców pod Moskwą i wypowiedzenie wojny USA uświadomiło czynnikom kierowniczym III Rzeszy, że wojna będzie trwać długo a do jej prowadzenia potrzebne będzie zaangażowanie wszelkich zasobów, w tym zasobów finansowych, które posiadali bogaci żydzi zwłaszcza z Europy Zachodniej. Ważnym czynnikiem było też to, że wskutek wojny z USA został ograniczony dopływ środków finansowych, który pozwalał na finansowanie utrzymania mieszkańców gett. Nazistowska ideologia, która dopuszczała zabijanie (eufemistycznie nazwane eutanazją) np. osób chorych psychicznie, będących niemieckimi obywatelami (prowadzona w III Rzeszy akcja T4) stworzyła podbudowę ideologiczną dla masowej zbrodni. W styczniu 1942 roku w Wannsee odbyła się konferencja z udziałem przedstawicieli aparatu państwowego III Rzeszy na której podjęto decyzję ws. „całościowego rozwiązania kwestii żydowskiej w niemieckiej strefie wpływów w Europie”. Z protokołu, którego autorem był Adolf Eichmann wynika, że ludność żydowska miała zostać objęta „deportacją na Wschód”, co jak wiadomo, w rzeczywistości oznaczało wywózkę do obozów zagłady. Rozpoczęto budowę obozów zagłady: Treblinki, Bełżca czy Sobiboru. Wiosną 1942 roku rozpoczęła się w Generalnym Gubernatorstwie akcja „Reinhardt” w ramach której Niemcy wymordowali ponad 2 miliony żydów.
W powiecie jasielskim akcja eksterminacji ludności żydowskiej zaczęła się 3 lipca 1942 roku, gdy Niemcy przeprowadzili likwidację getta we Frysztaku. Wieści o tym, co się tam działo dość szybko trafiły do Nowego Żmigrodu. Dzięki relacjom złożonym przez kilka osób, które przeżyły II wojnę światową opublikowanym w Memorial Book of Nowy Żmigrod możemy w miarę dokładnie odtworzyć ostatnie kilka dni, choć należy zauważyć, że są to relacje w których podawane szczegóły zawierają dość rozbieżne różnice. Według relacji, którą złożył Shia Zimet, doszło do spotkania z udziałem starosty Waltera Gentza i szefa Granicznego Komisariatu Policji Bezpieczeństwa SS-Hauptsturmführera Wilhelma Raschwitza, którzy zażądali kontrybucji w wysokości 100 tys. zł. Według tej relacji, cała kwota, m.in. dzięki pożyczce, która udzielił polski notariusz zamieszkały w Nowym Żmigrodzie, została zebrana i przekazana Niemcom. Z kolei S. Lang twierdzi, że Judenratowi udało się zebrać tylko 50 tys. zł, które zostały przekazane Niemcom, co pośrednio stało się przyczyną wysłania przewodniczącego Judenratu H. Eisenberga do Hałbowa. Biorąc pod uwagę fakt, że S. Zimet, poprzez swoją działalność w ŻSS był lepiej poinformowany, należałoby raczej się skłaniać do tezy, że kontrybucja została wpłacona w całości, co zresztą nie miało żadnego znaczenia, gdy zagłada była już postanowiona.
W niedzielę 5 lipca na polecenie Niemców Judenrat przekazał listę mieszkańców getta, którzy ukończyli 60 lat. W tym samym czasie pojawiły się informację, że w pobliżu drogi wiodącej z Nowego Żmigrodu do Krempnej kopane są wielkie doły. Teoretycznie, wszyscy powinni się domyślić, co to oznacza, ale pamiętajmy, że przepływ informacji w 1942 roku dla mieszkańców getta, którego opuszczenie groziło śmiercią, był naprawdę niewielki. Nie było telewizji, radia, być może do Żmigrodu docierała żydowska prasa wydawana w GG, ale tam przecież informacji o rozpoczętym masowym zabijaniu żydów nie było. Przedostawały się jakieś strzępki informacji, którym towarzyszyło mnóstwo plotek. Niewielu zapewne w ogóle potrafiło sobie wyobrazić, że cywilizowany naród, jakim są Niemcy potrafi wymordować całą populację. To zwyczajnie nie potrafiło się przedostać do ludzkiej świadomości, zwłaszcza w getcie, gdzie liczbę zamordowanych żydów przez Niemców przed lipcem 1942 roku można policzyć na palcach jednej ręki. Dlaczego więc przed 80 laty ludzie nie mieli czepiać się nadziei, że wszystko dobrze się skończy i, że najwyżej jakaś grupa zostanie znowu wywieziona do pracy przymusowej? Tym bardziej, że mieli zapewnienia najważniejszych w powiecie jasielskim przedstawicieli władz niemieckich w osobach Waltera Gentza i Wilhelma Raschwitza.
W poniedziałek, 6 lipca 1942 roku, mieszkańcy żmigrodzkiego getta dowiedzieli się, że w następnym dniu o 7 rano mają w całości stawić się na tzw. placu Bala (w miejscu, gdzie obecnie mieści się stadion „Wisłoki”). Ten dzień w gettcie został ogłoszony dniem postu i modlitwy. Jak wspomina S. Zimet: uciekaliśmy się do zwykłej żydowskiej broni: postu, recytacji psalmów i zapalaniu świec.
We wtorek 7 lipca 1942 roku mieszkańcy zaczęli się gromadzić na rynku; część z nich z domów wypędzili żydowscy policjanci. Gdy już zbiórka była zakończona, na czele z członkami Judenratu, mieszkańcy (ok. 1600 osób według S. Zimeta; ok. 1500 osób według S. Langa) ruszyli w stronę miejsca zbiórki. Plac był otoczony przez funkcjonariuszy niemieckiej, ukraińskiej i polskiej policji. Starosta Gentz wezwał szefa Judenratu H. Eisenberga i polecił mu, aby żydzi złożyli w specjalnie wyznaczonym miejscu wszystkie wartościowe przedmioty, którzy mieli przy sobie. Przy zastawionych stołach zapełnionych butelkami z alkoholem i jedzeniem zasiadali funkcjonariusze Gestapo. Na polecenie Niemców z tłumu stojącego na placu i czekającego na decyzję, w inne miejsce przeszli mający więcej niż 40 (60?) lat. Jako, że część żydów była przekonana, że ta grupa zostanie odesłana do domu dołączyła do niej spora grupa młodszych. Następnie Niemcy wyznaczyli linię między oboma grupami i nie pozwolili przejść z grupy „starszej” do pozostałych ale każdy mógł dołączyć do grupy „starszej”. Wśród pozostałych zaczął się przechadzać funkcjonariusz Gestapo i za pomocą laski wyciągał z szeregu mężczyzn, którzy jego zdaniem byli starsi i kierował ich do „starszych”. Następnie do tej grupy zostały skierowane rodziny z czwórką i trójką dzieci. A później także z dwójką dzieci. Następnie funkcjonariusz Gestapo usiadł przy stole i koło niego musieli przejść pojedynczo wszyscy pozostali żydzi: część z nich (około 750 osób) otrzymała pieczęć w ausweisie (niemiecki dokument tożsamości) i mogła odejść do domu, a pozostali zostali odesłani do tej „starszej” grupy. Nie było żadnej reguły. Proces selekcji zakończył się ok. 14-tej. Jedna z relacji (S. Lang) mówi, że gdy Walter Gentz zobaczył, ile wartościowych rzeczy żydzi złożyli, pobił szpicrutą szefa Judenratu Herscha Eisenberga i zapowiedział mu, że wsiądzie do ostatniej ciężarówki. Inna relacja mówi, że Walter Gentz osobiście wysłał do Hałbowa szefa ŻSS Hersza Raba z zemsty za jego interwencję ws. przywożenia do Nowego Żmigrodu dalszych uchodźców. A potem Niemcy zaczęli ładować ludzi na ciężarówki, które kierowały się w stronę Hałbowa, gdzie już czekał na nich masowy grób... Niektóre wspomnienia mówią, że kilka osób wiezionych do Hałbowa popełniło samobójstwo w trakcie jazdy, ale trudno takie opowieści traktować poważnie, skoro nie przeżył nikt spośród tych, którzy trafili do ciężarówek, by mógł zdać relacje. Trudno też dać wiarę relacjom mówiącym, że Niemcom przeprowadzającym selekcję nad Wisłoką przynoszono doskonałe alkohole, wino i duży asortyment piwa, bo to trochę nie współgra z informacjami o ubóstwie mieszkańców żmigrodzkiego getta. Chyba, że w Nowym Żmigrodzie mieliśmy sytuację podobną do warszawskiego getta, gdzie jedni pławili się w luksusie a drudzy umierali z głodu?
Relację o tym, jak wyglądała zagłada żmigrodzkich żydów widziana polskimi oczyma przedstawia ks. S. Zych w książce „Kościelne dzieje Nowego Żmigrodu w okresie przynależności do diecezji przemyskiej obrządku łacińskiego (1805-1992)” cytując fragment żmigrodzkiej kroniki parafialnej w której ks. Władysław Findysz napisał: Na skutek akcji eksterminacyjnej okupanta zostało zastrzelonych około 1.250 Żydów w Hałbowie, około 50 w obrębie miasta Żmigrodu. Straszny był widok „Kamieńca Balowego” za Wisłoką, gdzie spędzono żydostwo, klasyfikowano, ładowano do aut i w paru turach wieziono przez Żmigród na zagładę. Przejeżdżając przez Żmigród, krzyczeli niesamowicie, ale niewielu pokusiło się do ucieczki, choć o losie swym dobrze wiedzieli. Dali się wieźć, jak barany na rzeź”. Niestety, nie wiadomo, kiedy ta notka została zapisana, ale inne źródła nie potwierdzają, by 7 lipca 1942 roku Niemcy zabijali żydów na terenie Nowego Żmigrodu.
O tym, jak prawdopodobnie wyglądała egzekucja w Hałbowie wspominał w artykule „Zagłada żydów w jasielskim - 1942 r.”, opublikowanym w IV tomie „Rocznika Jasielskiego” Jan Stanisław Rączka, który – będąc junakiem powołanym do niemieckiego Baudienstu - był naocznym świadkiem tych wydarzeń. Jako, że technologia mordu była jednakowa (różniła się tylko liczba ofiar) można z dużym prawdopodobieństwem uznać, że egzekucja w Hałbowie miała podobny przebieg jak egzekucja żydów z Jasła. „/.../ W głębi lasu, nieopodal dużej polany, nakazano nam kopanie wytyczonego dużego grobu. Szeroki na dwa metry, a długość jego dostosowana była do liczby rozstrzeliwanych Żydów. Kiedy my kopaliśmy grób, Niemcy zwozili do lasu, na wspomnianą wcześniej polanę, Żydów z Jasła. Był to widok przerażający. Starzy i młodzi, chorzy i dzieci, z tobołami, gdyż mówiono im, że jadą do getta w innej miejscowości. Gromadzono ich na polanie, nakazując im leżenie twarzą do ziemi. Poza trzema umundurowanymi Niemcami z „Feldpolizei” (policji polowej) uzbrojonych tylko w pistolety, w transporcie brało udział kilku żołnierzy ukraińskich w czarnych mundurach, uzbrojonych w karabiny. Po paru godzinach polana została zapełniona Żydami, którzy zachowywali się biernie i cicho, my zaś kończyliśmy kopanie grobu, który był ustalony na kilkaset osób. Wzdłuż grobu, nad jego krawędzią, kazano nam wykonać ścieżkę i ją udeptać.
Egzekucja odbywała się w sposób następujący. Ukraińcy zabierali dziesięciu Żydów z polanki, prowadzili w kierunku grobu, gdzie w odległości kilkudziesięciu metrów zmuszali ich do rozebrania się do naga. Następnie jeden za drugim musieli wchodzić na udeptaną ścieżkę, gdzie podchodzili pojedynczo do stojącego nad grobem Niemca, stawali twarzą do grobu, a wtedy Niemiec strzelał z pistoletu w tył głowy. Po strzale rozstrzelany wpadał do wnęki grobu – w poprzek. Podchodził następny i sytuacja się powtarzała. W międzyczasie Ukraińcy doprowadzali następną dziesięcioosobową grupę Żydów do miejsca rozbierania się do naga i kolejno na ścieżkę nad grobem. Chorych i niedołężnych musieli prowadzić i rozbierać, jak i doprowadzać nad grób Żydzi zdrowi, co robili najbliżsi krewni. Matki niosły małe dzieci na rękach i na rękach matki były one rozstrzeliwane, a następnie sama matka. W miarę napełniania się grobu Niemiec przesuwał się wzdłuż niego aż do samego końca. /.../ Kiedy rozstrzeliwujący Niemiec się „zmęczył” zastępował go następny i tak zmieniając się rozstrzelali wszystkich przywiezionych do lasu. Po zakończeniu egzekucji, przystępowaliśmy do zasypywania rozstrzelanych. Zdarzyło się, zarówno przy pierwszej jak i następnych egzekucjach, że przy zasypywaniu rozstrzelanych wydobywały się już z pod ziemi zanikające z czasem jęki tych, którzy nie zginęli od razu, a niektórzy przed ich zakopaniem jeszcze się ruszali. Niemcy nawet nie próbowali ich dobijać.
Po zasypaniu grobu, równaliśmy go z poziomem lasu, kładli darń i sadzili drzewka, całkowicie maskując grób. Po zakończeniu tej pracy, nie znając miejsca, trudno byłoby wskazać, gdzie znajduje się grób z rozstrzelanymi ofiarami. Ubrania zamordowanych Żydów kazano nam załadować na samochód ciężarowy, które po przebraniu Niemcy wywozili do Niemiec. /.../
Po paru dniach zawieziono nas do lasu koło Krempnej. Tam na zboczu wzniesienia, wykopaliśmy chyba największy z dotychczasowych grobów, długi na 80 m. I tuta wszystko odbyło się tak jak już opisywałem wyżej, ż tym, że napracowaliśmy się bardzo i zginęło tutaj ok. 500 Żydów. /.../”.
Tak naprawdę nie jest możliwe dokładne ustalenie liczby ofiar mordu w Hałbowie. Można się opierać wyłącznie na ocenach szacunkowych, chyba, że jest się fanem Andrzeja Potockiego, który w swojej książce podał, że ofiar było 1257. Jest to oczywista bzdura! Prześledzimy zatem źródła historyczne.
17 stycznia 1946 roku w Krakowie złożył zeznanie Einchorn Mojżesz syn Schaja Hirscha i Szajndli urodzony w 1908 roku w Żmigrodzie Nowym, powiat Jasło, które zostały udostępnione przez United States Holocaust Memorial Museum. Zachowano oryginalny tekst:
Dnia 7 lipca 1942 urządzili Niemcy zbiórkę Żydów w Żmigrodzie na placu sportowym. Osobno kazali się ustawić Herszowi Eisenbergowi prezesowi Judenratu i całej rodzienie Rab. Zebrała się cała czereda gestapowców z Müllerem i Ganzem na czele i poczęli rzucać w Eisenberga flaszkami z piwa, aż go zatłukli na miejscu. Z reszty ludzi zebranych wybrali 1300 Żydów wraz z całą rodziną Rab, załadowano ich na auta ciężarowe i wywieziono do wsi Hałbowa 18 km przed Bardiowem i 10 km za Żmigrodem. Tam w lesie hałbowskim były kilka dni przedtym wykopane przez junaków groby około 50 m długości, nad którymi ustawiono ludzi, z karabinów maszynowych ich rozstrzelano, przeznaczając po jednej kuli dla każdego, bo jak mówili Żyd nie wart więcej jak po jednej kuli. Tak więc pół żywi wpadali do grobu. Niemcy zwołali mężczyzn z okolicy dla zasypania grobu i ludność okoliczna opowiadała, że ziemia 3 dni później jeszcze się ruszała. Opowiadał mi o tym kuzyn Pinkas Wolmut, kupiec, który wtedy mieszkał w Żmigrodzie i słyszał wszystko od naocznych świadków. Śmierć i zabójstwo Eisenberga widział sam. Prócz niego opowiadał mi rejent Żmigrodzki, stolarz Morawski, obecny sołtys, Winiarski rolnik, obywatel Żmigroda. Chcąc dostać się do owego masowego grobu, dojeżdża się do Jasła, stamtąd furmanką, przez Żmigród do Hałbowa, do lasu tuż przy gościńcu prowadzącym do Bardiowa. Grób jest nie ogrodzony i bydło pasie się tam. Żmigród jest zniszczony i niema tam nikogo z Żydów.
Analizując to zeznanie należy zwrócić na to, że M. Einchorn nie był naocznym świadkiem masowego zabójstwa, podobnie jak nim nie był P. Wohlmut, co pod znakiem zapytania stawia wiarygodność zeznania. Oczywiście, nigdy już nie dowiemy się, czy S. Lang i S. Zimet podający liczbę 1200 zamordowanych żydów opierali się na tym, co sami widzieli czy na tym, co przeczytali.
Jakby na to nie popatrzeć, mamy do czynienia z dwoma („ustalenia” A. Potockiego z dość oczywistych względów pomijamy) dość rozbieżnymi informacjami dotyczącymi liczby ofiar: ok. 500 według naocznego świadka J. Rączki i 1300 według opowieści M. Einchorna. Wydaje się jednak, że największą pracę w celu ustalenia ilości ofiar mordu w Hałbowie wykonał ... niemiecki sąd w Ansbergu, który w grudniu 1972 roku wydał wyrok ws. karnej przeciwko Hansowi Wilhelmowi Bartschowi, Ludwikowi Romeisowi, Güntherowi Gutschem, Albertowi Krischokowi, Josefowi Laubenthalowi i Bruno Meukelowi oskarżonym o zabójstwa osób narodowości żydowskiej na terenie powiatu jasielskiego w latach 1941-43. Sąd uznał, że w Hałbowie zamordowano ok. 600-700 ludzi. Sąd dokonał wizji lokalnej, przesłuchał żydowskich świadków, którzy byli 7 lipca 1942 roku na placu Bala, przesłuchał oskarżonych, przeanalizował dokumenty. Oczywiście, nie miejmy złudzeń, że kiedykolwiek – dla ustalenia faktów – zostanie dokonana ekshumacja ofiar. Pozostaną zatem domysły, ile faktycznie osób zginęło... Byśmy się dobrze zrozumieli: zarówno śmierć 500, 700 czy 1300 ludzi, których jedyną „winą” jest inny sposób modlitwy, inny ubiór, inny język i inny pogląd na świat jest taką samą zbrodnią ale rolą każdego pasjonata historii, a zwłaszcza zawodowego historyka jest (a przynajmniej powinno być) dążenie do ustalenia faktów. Oczywiście, napisanie czegokolwiek, co może negować utrwalony przez lata pogląd wiąże się z wielce prawdopodobnym oskarżeniem o antysemityzm, ale – sądzę – że warto jest podjąć to ryzyko. Bo tak naprawdę tylko prawda jest ciekawa...
Ocaleni wrócili do getta. Zapadł zmrok a okna wielu domów były ciemne, bo ich mieszkańcy już nie żyli. Ale życie trwało nadal. Wkrótce został powołany nowy Judenrat na którego czele stanął Samuel Weinstein. 12 lipca 1942 roku do obozu w Płaszowie zostało wywiezionych ok. 150 żmigrodzkich żydów (zachowała się częściowa, bo licząca 128 nazwisk lista osób), którym pomocy żywnościowej udzielali pozostali jeszcze w miasteczku żydzi oraz Judenrat. 15 sierpnia grupa żydów została wywieziona do obozu pracy w Zasławiu a pod koniec pozostali zostali wywiezieni do obozu zagłady w Bełżcu, gdzie zginęli. Puste mieszkania zostały opróżnione przez Niemców a potem przeznaczone dla uchodźców z różnych stron Polski, którzy trafili do Nowego Żmigrodu. Po wojnie kilkunastu żydów, którzy przeżyli koszmar okupacji wróciło do Nowego Żmigrodu: miasteczko było zniszczone, żydowska społeczność wymordowana, więc większość z nich wyjechała z Polski. W Nowym Żmigrodzie pozostał tylko Pinkas Wohlmut „ostatni żmigrodzki żyd”, który mieszkał tu do swojej śmierci 22 czerwca 1956 roku. I tak zakończyła się kilkusetletnia historia żydowskiej społeczności w Nowym Żmigrodzie.
O to, by pamięć jednak nie zaginęła dbają oba żmigrodzkie stowarzyszenia: TMNŻ opiekuje się żmigrodzkim kirkutem a Chrześcijańska Gmina dba o pomnik na Hałbowie.